Wczoraj rozmawialiśmy sympatycznie, robiąc sobie kolację i ją jedząc, aż te nasze rozmowy z współobozowiczami przeciągnęły nam się do 0:30. Dlatego zdziwiony byłem, że sam z siebie obudziłem się o 6 rano choć budzik nastawiony na 7. A że nie chciało mi się już spać, to poszedłem do jadalni obozowej i napisałem relację z poprzedniego dnia. Musiałem poczekać aż Opcio się obudzi. Marudził coś o tartaku, ale jeśli ktoś piłował, to chyba po równo ja i on. Chrapię jak jestem zmęczony, albo mam uczulenie. Tutaj działają oba te czynniki. Dlatego gdy zasypiam i zaczynam słyszeć swoje chrapanie, przebudzam się, bo się krępuję swego chrapania. Namiot nasz jest lekki i szybko się go rozkłada, ale jest też wewnątrz po prostu ciasny. Opcio wstał po 7. Zrobiliśmy na śniadanie jajecznicę w 10 jaj wiejskich, kawę, wysuszyliśmy namiot z rosy. Po spakowaniu się było już grubo po 9. Późno, bo przed nami ponad 120 km trasy.
Dzisiejszy dzień jechało nam się wyjątkowo dobrze. Przede wszystkim dlatego, że tarkowo-piaszczystych dróg było niewiele. Większość szlaku biegnie na odcinku do Białegostoku ścieżką rowerową asfaltową lub asfaltowymi drogami o małym natężeniu ruchu. Największe jednak wrażenie jeśli chodzi o przyrodę dzisiaj wywarł na mnie odcinek tak zwanej „Carskiej drogi” gdzie podobno można spotkać łosie. To droga prowadząca przez las. Pięknym asfaltem, co dla nas ważne na rowerach z bagażami. Podobno asfalt został położony niedawno a nie był wcześniej robiony, by nie rozwijać tutaj dużych prędkości. Jak dotychczas był to najprzyjemniejszy odcinek GreenVelo jaki pokonywaliśmy. Jechałem tędy pierwszy raz, bo 4 lata temu gdy jechałem na Hel ominąłem cały ten fragment wraz z Goniądzem i Białymstokiem. Nie ma tu billboardów, mało zabudów mieszkalnych. Co chwilę tylko znaki ostrzegające przed łosiami. To wołaliśmy łosia, żeby wylazł. Wołaliśmy „Łooosiuuu! Łoosiuuu!” i nic… To zaczęliśmy z bardziej kresowym L-Ł: „Lłooosiuuu!” Niestety chyba poniedziałek przed południem to po weekendzie i dla łosia nie jest czas na spotkania towarzyskie. Widzieliśmy za to wiewiórkę (: A później jeszcze jakiegoś sokoła czy myszołowa. Nie był to orzeł w każdym razie, bo głowę miał za małą.
Aż w końcu po wielu kilometrach Opał mnie zatrzymał i pokazuje co wypatrzył. A wzrok ma Skubaniec w dal lepszy nawet niż ja, co jest niemal niemożliwe! Zobaczyliśmy w oddali w porośniętych bagnach wystające prawdopodobnie rogi łosia. Może uszy. Ale widać było że coś się porusza i przekręca łeb. Bliskich spotkań nie było. No może jeszcze poza wielką czerwoną dżdżownicą którą Opcio jadąc przede mną chciał sfotografować, więc zahamował gwałtownie, a ja nie chcąc w niego wpaść już na dżdżownicę nie zwróciłem uwagi i została po niej niestety tylko plama. Biało czerwona. Sorry dżdżownico…
Szlak Green Velo prowadzi przez Tykocin, w którym zatrzymaliśmy się zwiedzić Wielką Synagogę Żydowską. Synagoga z XVII wieku pełniła znaczącą rolę żydowskiego ośrodka kulturalnego przez wiele lat. W czasie II Wojny Światowej hitlerowcy ograbili i zdewastowali wnętrze i urządzili w niej magazyny. Po wojnie aż do lat 70-tych w budynku były magazyny. Dopiero w 1978 skończono remont i utworzono w niej Muzeum Kultury Żydowskiej w Tykocinie. Warto było tutaj zajrzeć i obejrzeć eksponaty. Jeśli chcecie się więcej dowiedzieć o tym miejscu, obejrzyjcie film na YouTube
Droga z Goniądza na Białystok w dużej mierze jest asfaltowa. Krótkie odcinki są z tarki z piachem. Dzięki temu szybko leciały nam kilometry. Do momentu gdy jechaliśmy w kierunku południowym, zmagaliśmy się z wiatrem. Albo wiał w twarz (tzw. Mordewind) albo wiał z płd-zach kierunku. Za to gdy GreenVelo skręciło w lewo i jechaliśmy na Białystok w kierunku wschodnim, mieliśmy wiatr w plecy. Dla rowerzysty z sakwami nie ma nic przyjemniejszego niż połączenie dobrej jakości asfaltu, najlepiej na ścieżce rowerowej bez ruchu samochodów i mocny wiatr w plecy. Wtedy się leciiii!
I tak lecieliśmy na obiad do Białegostoku. Przejechaliśmy Biebrzański Park Narodowy, później rzekę Narew i Narwiański Park Narodowy. Narew ma kolor wyjątkowo ciemny. Zatrzymaliśmy się przed Białymstokiem w Szubienicy przy pomniku straconych powstańców styczniowych. Opcio poszedł na chwilę na stronę, a ja czekając poczułem się senny i padłem snem sprawiedliwego przytuliwszy się do ziemi straconych pobratymców. Myślę że nie będą mieć mi tego za złe. Zwłaszcza że kimnąłem dosłownie kilka minut.
Od rogatek Białegostoku prowadzą już betonowe ścieżki rowerowe. Pojechaliśmy do McDonald’s. Dlaczego? Bo szybko, niedrogo i dużo kalorii a chcieliśmy jeszcze względnie wcześnie dojechać do Supraśla i pójść na zakupy właśnie tam. Wziąłem burgera Maestro tego z grillowanym serem (oscypkiem?), bo Opcio twierdził że te burgery są dobre i porównywalne do normalnych burgerów. I muszę przyznać, że był całkiem smaczny! Z pewnością lepiej smakował i wyglądał niż McDouble z podwójnym cieniutkim mięsem, który jeszcze później wziąłem. Może kiedyś zrecenzuję tego Maestro na Burger Lovers? Ale więcej niż 4 nie dostanie, bo się bułka rozsypywała.
Po obiedzie i zakupach w Rossmanie w bardzo szybkim tempie ruszyliśmy na Supraśl, ale najpierw Pałac Branickich w Białymstoku. Bardzo ładny!
Gdy tak jechaliśmy przez Białystok betonową ścieżką rowerową, nagle Opcio skręcił do ładnej okazałej cerkwi. Zajechaliśmy rowerami a Pani która plewiła chwasty powiedziała, że możemy wejść z boku. Tak zrobiliśmy. Cerkiew się nazywa św. Sofii mądrości Bożej, czyli Hagia Sofia. I trzeba przyznać że budowla przypomina tą oryginalną w Stambule. Tylko skala mniejsza. Weszliśmy do środka. Tam piękne zdobienia malowane na sklepieniach. I jakiś siwy człowiek opowiadający coś jakiejś Kobitce. Cicho podeszliśmy bliżej. Wziąłem telefon, by uchwycić filmem wygląd wnętrza. I w tej chwili Siwy Pan dotychczas zawzięcie opowiadający niewiaście coś tam przerwał i skierował do mnie pytanie: „czy pytał pan o zgodę na robienie fotografii”?
– nie
– to proszę nie używać aparatu. W internecie znajdzie pan wszystko w 3d nawet. A poza tym jesteście panowie nieodpowiednio ubrani. Nie godzi się przychodzić do kościoła bez długich spodni i wyjściowego ubrania.
-aha… To przepraszam i żegnam…
I wyszliśmy.
No cóż, gdyby ten pop wysilił się na konstatację, że tacy rowerzyści mając już ponad 100km tego dnia w nogach nieszczególnie muszą mieć godne i czyste ubranie… Chcieliśmy się tylko rozejrzeć, a potraktowano nas – łysego i siwego jak uczniaków w podstawówce. Wzburzyło mnie to, nie powiem. Mam bowiem w pamięci obraz ludzi Prawosławia jako niesłychanie miłych, pomocnych, uprzejmych i otwartych. A tu pop w Białymstoku burzy mi obraz w pamięci. A szkoda, bo z tego co czytałem w necie, to jest to w miarę wierna kopia Hagia Sofii z Konstantynopola, którą niedawno decyzją Turcji zmieniono na meczet. Ta w Białymstoku jest 3 razy mniejsza.
Później na pełnym gazie dojechaliśmy do Supraśla na nocleg w „Petra noclegi” i poszliśmy na spacer do Biedry po kolację, śniadanie i by zobaczyć co też ten Supraśl kryje w sobie. Ale o tym jutro!
Dzisiaj zrobione 121km w dobrej prędkości średniej, bo drogi były dobre. Razem zrobiliśmy 696km od Elbląga.
Ślad drogi ze Stravy możecie zobaczyć tutaj.
Do jutra!
VLQ