Koniec wyprawy!

Obudziłem się z pierwszym budzikiem. Szybko ogarnąłem, spakowałem do końca i opuściłem moje dormitorium. W kuchni zrobiłem śniadanie i kanapki na drogę. Ku mojemu zaskoczeniu w kuchni już jedna dziewczyna pracowała na komputerze. Zrobiłem kawę i oddałem jej kawałek arbuza, którego już nie byłem w stanie zjeść. Czekałem na taksówkę. Na szczęście punktualnie przyjechała! Jedno zmartwienie z głowy. Zapakowaliśmy moje ogromne pudło z rowerem do bagażnika i pojechaliśmy na lotnisko. Na miejscu wziąłem wózek i wpakowałem na niego pudło i sakwy. Teraz najtrudniejsza część… Muszę nadać tego giganta na lot WizzAirem.

Byłem na miejscu o 7:20. Mój wylot był o 9:40, więc miałem sporo czasu. Wiedziałem, że czas na odprawę mojego lotu był o wiele później, jednak nie chciałem czekać tak długo i poszedłem do jednego z 3 okienek dowiedzieć się, czy mogę już nadać bagaże. Miła, ładna dziewczyna w okienku powiedziała mi, że nie ma problemu abym już zrobił odprawę. Widziałem jednak jej mocne zaniepokojenie na widok mojego bagażu…

Zresztą nie tylko ona była tym pudłem zainteresowana. Gdy pchałem wózek przez halę lotniska, z ciekawością przyglądali się niemal wszyscy. Zwłaszcza ochrona lotniska. No bo widać było pudło wysokości 2 metrów (bo na wózku) i czasami moją łysą łepetynę wyglądającą zza pudła by sprawdzić, czy dobrze jadę i nikogo nie staranuję. Na pudle napisałem na obu stronach dużymi literami markerem „PLEASE HANDLE WITH CARE” (Proszę obchodzić się z tym ostrożnie/ z troską). Oprócz tego na każdym boku namalowałem gdzie jest góra a gdzie dół. Tak, żeby nikomu do głowy nie wpadło rzucić to jakkolwiek. Miałem nadzieję, że to coś pomoże…

Dziewczyna zważyła pudło z rowerem, później obie moje sakwy. Nakleiła etykiety do sakw i puściła je już taśmą. Zostałem z kurtką softshell (bo w samolotach często klima działa na pełny regulator i jest zimno, no i obawiałem się że będę drżał jak liść osiki na wietrze jak wyląduję w Krakowie, zwłaszcza że z prognozy wynikało, że tam leje deszcz. Zostawiłem sobie też case GoPro z całą moją elektroniką, kanapki i wodę. Poprosiła mnie, żebym zaniósł pudło do punktu nadania ponadgabarytowych bagaży. Pojechałem tam z wózkiem. Niestety dziura w ścianie z taśmą na której się te bagaże nadaje była za mała. Moje pudło było za wysokie! I nikogo z obsługi. Po kilku minutach czekania, zaczepiłem jakąś kobietę z krótkofalówką wyglądającą mi na obsługę lotniska. Ta zrozumiała w czym problem, gdzieś zagadała przez walkie-talkie i powiedziała, że mam wrócić do okienka WizzAir. Tak zrobiłem. Niestety dalej musiałem czekać na kogoś, kto mi pomoże. Widziałem, że mają ze mną spory problem i próbują znaleźć rozwiązanie, więc cierpliwie czekałem. Zrobiła się godzina 8:50. Zacząłem się niepokoić, bo już coraz więcej osób się odprawiało z mojego lotu, a ja dalej tkwiłem z moim rowerem pod okienkiem. W końcu pojawił się jakiś człowiek, który kazał mnie i jeszcze jednemu Holendrowi z dużym bagażem z windsurfingiem w dużej torbie jechać za nim. Wprowadzono nas za kulisy tej taśmy, którą bagaże jadą do wózków którymi później przewożone są do samolotów. Uuu la la! Usłyszałem od kolejnej kobiety tam… Coś do mnie zaczęła po hiszpańsku. Odparłem z uśmiechem – no comprende… Inglese? Ta mi pokazała dalej mówiąc po hiszpańsku, że chce, żebym pudło z wózka postawił na ziemi. Zrobiłem to bez wysiłku mimo 35kg… Na coś się te przewalanie żelastwa na siłowni czasem przydaje! Ona zaś zaczęła się siłować, by przepchnąć to pudło na taśmę. Pomogłem jej. Coś tam po hiszpańsku powiedziała z uznaniem i gestem rąk pokazała, że to wszystko. Holender zrobił to samo i mogliśmy wrócić do okienka WizzAir.

W okienku dziewczyna powiedziała mi, że już wszystko jest OK i powiedziała gdzie mam iść na kontrolę graniczną. Wszystko poszło już gładko i na koniec czekając na otwarcie wejścia na pokład (Gate) zaczęły mnie dobiegać coraz częściej skrawki polskiej mowy. Jakie to miłe po dwóch tygodniach usłyszeć te narzekanie, przekomarzanie się i rozmowy moich rodaków! Oczywiście od momentu wejścia do lotniska przez cały ten czas musiałem już być w masce. W samolocie również. Stewardessy zwracały uwagę każdemu, kto maskę zsunął na brodę, czy chociaż nos odsłonił. Z drugiej strony, nie było też tak, że połowa miejsc mogła być zajęta, bo w samolocie zajęte było absolutnie każde miejsce. Ciekawe, dlaczego w autobusach tak samo nie może być?

Lot przebiegł bez szczególnych rewelacji. Siedziałem obok gościa z córką, którzy okazali się być Polakami wracającymi z wakacji jakie spędzili w Barcelonie. Po lądowaniu ku mojemu zaskoczeniu nie było tych typowo polskich braw dla pilotów. Coś się zmienia w polskiej mentalności? Czyżbyśmy się cywilizowali?
Wysiadając z samolotu, zauważyłem, że żona mojego sąsiada z fotela obok ma na rękach śpiącego synka i jeszcze ciężką torbę do niesienia. A że Mariusz miał już torbę, plecak córci i córcię za drugą rękę go trzymającą, zaproponowałem, że mogę wziąć torbę jego żony. Tak dotarliśmy do odprawy paszportowej. Jeszcze w samolocie Mariusz (chyba tak się nazywał) powiedział mi, że trzeba wypełnić jakąś kartę, formularz wjazdu do Polski. On to załatwił online, więc stojąc w kolejce do WOPisty wypełniłem ten formularz online i po sprawie. Ja mogłem już iść po bagaże, a moi sąsiedzi z samolotu niestety nie. Różnica polegała na tym, że ja byłem zaszczepiony dwukrotnie, a oni bez szczepienia. Dlatego oddałem im torbę i żeby nie robić niepotrzebnego tłumu poszedłem do taśmy z bagażami. Sakwy pojawiły się dość szybko. Po rower poszedłem do okienka bagaży gabarytowych.

Ale się wkurzyłem gdy zobaczyłem moje pudło! Było strasznie zmasakrowane. Dół pudła rozdarty! Zacząłem się pytać babki siedzącej obok, czy to ona odpowiada za bagaże? Nie. Proszę pytać tam obok. Pytam, kto z Waszej trójki odpowiada za bagaże z WizzAir? Jakaś dziewczyna. Pytam się ją grzecznie, czy może mi powiedzieć, dlaczego to pudło jest tak rozwalone? Ona obejrzała je i powiedziała mi „a po co panu to pudło”? Uwierzycie? Nadal jeszcze spokojnie tłumaczę, że w środku jest rower i zaraz będę musiał w tym pudle ten rower przewieźć autobusem do Rzeszowa. Tymczasem nie mogę w tym stanie tego pudła podnieść, bo się rozsypuje, bo jakiś baran nie obchodził się z nim jak jest to napisane jak byk, by obchodzić się z nim delikatnie! Na to ona: „dam panu jakąś taśmę”. To za mało odparłem, myśląc, co dalej. „To dam panu jeszcze folię stretch”. I nożyczki? Tak. Sprawdziłem, że moje buty rowerowe są na szczęście w pudle, namiot i kask też, więc wziąłem od niej stretch, szeroką taśmę i nożyczki. Spytałem – a czy może mi Pani pomóc? „nie jestem od tego”. Roześmiałem się na cały głos, aż się wszyscy siedzący przy tych monitorkach zaczęli mi przyglądać. Szkoda moich nerwów. Wziąłem się za naprawianie pudła byle wytrzymało do Rzeszowa.

Wiedziałem, że na dworcu PKS w Rzeszowie nie ma żadnych wózków. Taksówka też nie może wjechać na dworzec, więc będę musiał albo przenieść moje wielgachne pudło do taksówki, albo je przeciągnąć. W tym stanie w jakim ono było, przeciąganie nie wchodziło w grę, bo by się całe rozdarło. Posklejałem taśmą spód, owinąłem folią całe pudło i wpakowałem całość na wózek. Nikt nawet nie wychylił się zza monitorka i nie zaproponował pomocy. Witamy w Polsce!

Wyszedłem przed lotnisko złapach oddech i trochę ochłonąć, a tu widzę jakiegoś gościa siedzącego obok zapakowanego byle jak rowera i sakw rowerowych. Spytałem, czy wszystko w porządku? Nie zrozumiał. Spytałem po angielsku. Okazało się, że to Francuz. Na imię ma Eric i powiedział, że ma problem, bo samolot mu uciekł i nie wie, co robić dalej. Nie wiedział, że chcąc lecieć z rowerem, musi go spakować najlepiej do pudła. Prosił o coś, żeby mógł zdążyć spakować rower i niestety folia papierowa, bąbelkowa i sporo taśmy może i zapakowały mu rower, ale trwało to tyle, że się spóźnił na swój lot. Następny do Bordeaux może mieć dopiero za 4 dni. W rozmowie wyszło, że mieszka w Krakowie i pracuje tutaj a wybiera się na wakacje do Francji i do domu. Dał ciała, że nie sprawdził wymogów co do bagażu. Próbowałem mu pomóc szukając jakichś tanich lotów, ale zrozumiałem, że ten facet sam nie wie, co chce robić. Powiedziałem więc, że jak podejmie decyzję i będzie potrzebował pomocy, to mu pomogę. Byłem głodny, więc stwierdziłem, że usiądę czekając na autobus i wypiję kawę zagryzając naszą rodzimą zapiekanką. Taaa! Pomysł niezły, ale ceny na lotnisku, to kosmos.

Kawa i zapiekanka za prawie 40 zł! Normalnie jak we Francji hehe. Usiadłem obok gościa pijącego leniwie piwko i popijałem kawę. Gość zagadnął mnie i tak spędziliśmy chyba z godzinę na rozmowie. Mieszka i pracuje w Anglii już od wielu lat. Zapiekanka pojawiła się po 40 minutach. Czas zleciał na pogawędce miło, ale musiałem już iść na przystanek. Przyjechał autobus, ale jadący do Wrocławia. W drugim kierunku. Kierowcy powiedzieli, że nasz się może opóźnić nawet dwie godziny, bo są remonty dróg. Kilka osób czekających na kurs do Rzeszowa mocno się zaniepokoiło. Co chwilę pada, a tu musimy sterczeć jeszcze nie wiadomo ile. Telefony do Rodziny, że jestem już w Polsce w Krakowie. W międzyczasie zadzwonił mój telefon od obsługi Neobusa, żemój kurs się spóźni 40 minut. Siostra zadzwoniła i mając czas mogłem z nią dłużej pogadać, aż pojawił się nasz wyczekiwany Neobus.

Ci sami kierowcy, co w moim kursie na lotnisko 2 tygodnie temu mnie rozpoznali i pomogli wtaszczyć pudło z rowerem do bagażnika. Kierowca się mnie spytał, czy mi rower urósł? Hahaha! Nie – tylko pudło inne… Dojechałem do Rzeszowa.

Zadzwoniłem na Taxi 9191 i poprosiłem duże kombi jak ford mondeo, bo mam duże pudło z rowerem. Przyjechał Ford Galaxy. Tacham więc do tej taksówki pudło, później sakwy. Starszy facet wysiadł z taksówki, wsadził ręce do kieszeni i pyta się mnie, gdzie reszta pasażerów? Nie ma. Tylko ja i mój rower. Nie pojedziemy, burknął pod nosem. Słucham? Czy może Pan złożyć tylną kanapę? Wsadzimy pudło do bagażnika. Nie. To nie jest taksówka bagażowa. Dlaczego Pan jest taki marudny? Jakiś problem ze złożeniem foteli? To taksówka osobowa. Rozumiem. Już chwytam za telefon, żeby zadzwonić do centrali, gdy ten coś zaczyna do mnie burczeć. Że ja nie rozumiem, że to że owo. Spytałem – czy ma Pan problem ze złożeniem tylnej kanapy i wzięciem mnie z tym rowerem? Pan nie rozumie, odpowiada mi i dalej coś tam burczy, ale przynajmniej widzę, że otwiera bagażnik i przekłada swoją torbę z bagażnika na przód. Złożył tylne fotele, wsadził łapy w kieszenie i gapi się na mnie. Co? Nie pomoże mi Pan władować tego pudła do środka? Spytałem. Ja nie jestem od tego. Wkurzyłem się. Wziąłem całe pudło i wsadziłem mu do bagażnika. Weszło bez problemu, bo bagażnik wielki. Położyłem sakwy na pudle i chwytam za klamkę drzwi pasażera z przodu. Hola hola kolego! Krzyknął do mnie szofer. Co jest? Z przodu nie wolno siedzieć! Kto tak powiedział? Ja. To otwórz Pan bagażnik, wsiądę na pudło Ku…….#$%&* wa jego mać! Zaraz! Zaraz! Flegmatycznymi ruchami zgarnął z fotela gazetę, okulary, terminal płatniczy, równie flegmatycznymi ruchami poupychał to w drzwi, do schowka. Proszę… Zabrzmiało to dokładnie tak, jak baba w barze mlecznym w kultowym filmie „Rozmowy kontrolowane”, która śrubokrętem przykręciła aluminiową miskę do stołu, pomajtała ścierą po misce, że niby ją wytarła i właśnie rzuciła takim „proszę” z kwaśną miną.

Cisza trwała chwilę, w końcu on zagaił: „skąd wracasz”. Z daleka, odparłem. Zawsze JESTEŚ taki niemiły dla swoich klientów? Spytałem, skoro typ postanowił tak szybko przejść na ty… Pan nie rozumie… Aaa – czyli znowu na Pan. Tutaj nastąpił długi wywód na temat tego, że takie pudła to on nie przewozi, bo ma zasady a to taksówka osobowa itd itp. Odparłem – wiesz pan co? Dwa tygodnie temu jechałem z podobnym pudłem z rowerem w środku ode mnie z domu tu na dworzec PKS w Rzeszowie Fordem mondeo i nic mi kierowca nie zająknął się nawet że coś mu nie pasuje. POMÓGŁ mi wsadzić pudło do środka i je wyjąć, a pan się zachowujesz, jakby to była jakaś limuzyna do przewozu VIPów z lotniska do 5-gwiadkowego hotelu! Daj pan spokój. Zagaił dla rozładowania o pogodzie, spytał, czy miałem cieplej. Odparłem, że we Francji było 40-42 stopnie, ale w Szwajcarii, Włoszech i Hiszpanii znośnie, a tu rzeczywiście zimno i pada – typowa pogoda w sierpniu w Polsce. Usłyszał Francja i się zapalił, że on tam mieszkał parę lat. To pogadaliśmy jeszcze o wysokich francuskich cenach i sezonie urlopowym Francuzów. Płatność kartą – S’il vous plait! Policzę panu normalną stawkę, mimo że powinienem policzyć za nadbagaż! Przemilczałem. Otworzył bagażnik i wsadził łapska w kieszenie. CO? Nie pomoże mi Pan? eeee… na tylko tyle go było stać. Wydarłem więc pudło, sakwy, rzuciłem mu żegnam i pociągnąłem pudło do klatki schodowej. Co za GBUR! Mam nadzieję, że rynek zweryfikuje go i jemu podobnych. Przez takich typów tracę cierpliwość do 9191 taxi i wolę zamówić Bolta, Ubera czy cokolwiek innego, gdzie mam opcję oceny kierowcy. Absolutnie żadnych napiwków takim typom. Z pewnością jednak przy następnej takiej sytuacji, widząc, że typ nie jest chętny, zadzwonię do centrali i powiem wprost, że chcę innego, uprzejmego taksówkarza a nie takiego chama.

Tak to się właśnie skończyła moja dwutygodniowa podróż samotnie rowerem przez Europę. Nie odniosłem żadnej kontuzji. Kolana sprawne. Dupsko nie boli. Wszystko szczęśliwie się udało. Założenia miałem bardzo ambitne, bo chciałem przejechać całość rowerem. Na trasie jednak musiałem pokonać trzy odcinki pociągiem. W Szwajcarii ze względu na ogromną ulewę i burzę z piorunami, która była o tyle niebezpieczna, że miałem wówczas do pokonania wysoko położone odcinki. W czasie takich burz, poruszający się rowerzysta jest szczególnie zagrożony trafieniem piorunem. We Włoszech, w Turynie, stwierdziłem, że na odcinku do Imperii nie było zbyt wiele ciekawych rzeczy do zobaczenia, więc ryzyko, że nie dojadę w ciągu jednego dnia do wybrzeża przekonało mnie, że po pokonaniu Alp, które kosztowały mnie sporo wysiłku i sił, kolejny wyczerpujący dzień mógł mnie mocno spowolnić w dalszej części wyprawy. Dlatego pojechałem pociągiem. By odpocząć, zrelaksować się w morzu, najeść jak człowiek i zregenerować. W Marsylii Christophe z Celine przekonali mnie, że pchanie się rowerem przez tereny, które jak mi powiedzieli w temperaturach 40 stopni są po prostu niebezpieczne dla rowerzysty a nie są atrakcyjne z turystycznego punktu widzenia, bo niewiele jest tam do zobaczenia, jest złą decyzją. Dlatego pociągiem pojechałem do Montpellier. Ostatni odcinek od Banyuls-sur-mer do przedmieść Barcelony z campingiem, który nie potwierdził mi rezerwacji, to była odległość 160 km i 1425m przewyższeń, więc nie w kij dmuchał. Było ryzyko, że bym tego nie przejechał na raz. Wtedy straciłbym jeden dzień. Dlatego wiedziałem, że musiałbym jechać tak długo, aż bym dojechał do celu. Do hostelu One Sants było to już 179 km i tyle samo przewyższenia. Jakieś 15-16 godzin jazdy z postojami. Było ryzyko, że nie zdążyłbym przed zamknięciem recepcji hostelu o 22:00 i spał na ławce. No i też w takim wariancie zostałby mi tylko jeden dzień na zorganizowanie pudła na rower i zwiedzanie Barcelony. Dlatego wybrałem wariant bezpieczny i nie forsujący. Pociąg do Barcelony. Uważam, że wybrałem optymalnie.

Z pewnością jednak doszedłem do wniosku, zresztą dyskutując na ten temat z moim rowerowym Kompanem – Opciem, że to chyba ostatni raz, gdy zakładam pokonywanie takiej wyprawy w dziennych zakładanych przebiegach większych niż 100-120 km. Nie ma to sensu. Pędzę wówczas na tym rowerze godzinami, całymi dniami i mam zdecydowanie za mało czasu na spokojne zwiedzanie, robienie zdjęć, interakcję z ludźmi na trasie, spędzenie czasu na rozmowach z ludźmi u których goszczę lub tymi poznanymi przypadkiem. Za mało czasu na to, by zjeść w restauracji czy lokalnym barze, by znaleźć takie miejsce i do niego zjechać z trasy. Za mało czasu, by zwiedzić muzeum, czy pójść na jakąś wystawę. 100km to tyle, żeby ten czas mieć, dlatego myślę, że następne wyprawy będą właśnie w takich dziennych odcinkach. No chyba że wyprodukują taki rower elektryczny, który na jednej baterii ładowanej do pełna w ciągu 2 godzin, da się przejechać 200 km!

W tegorocznej wyprawie przejechałem 1050km, pokonałem prawie 10000m przewyższeń i spędziłem w siodle 105h i 21 min. Ile to jest 10000m przewyższeń? Kasprowy ma prawie 2000m wysokości, to sami sobie policzcie ile razy na niego wjechałem…

Niebieski Wilk, czyli mój nowy rower wyprawowy, to kupiony w decathlonie Riverside Touring 520. Zdał egzamin. Poza dziurami w obu dętkach, które prawdopodobnie wynikały z niskiego ciśnienia, choć koła były nabite na lotnisku do średniego poziomu dopuszczanego przez producenta opony, nic więcej się z rowerem nie działo. Wziąłem zapasowe klocki hamulcowe, ale niepotrzebnie, bo mimo 4-godzinnego zjazdu z wielkiej przełęczy Św. Bernarda, nie zużyły się one znacząco. Mało tego – nawet w trakcie zjazdu nie odczuwałem fadingu, czyli spadku mocy hamowania pod wpływem zbytniego nagrzania tarcz i klocków hamulcowych. Cały mechanizm napędowy sprawował się świetnie, nic nie trzeba było regulować! Kierownica po moich poprawkach zdała egzamin doskonale – uważam, że patent z pianką pod owijką, to świetne rozwiązanie i polecam je każdemu używającemu kierownicy wielopozycyjnej jak ja. Siodło… Wiem – jest ogromne i ciężkie, ale tyłek mnie nie bolał! Owszem w ostatnich dniach jazdy już czułem, że zaczyna się etap „uklepania” tyłka i częściej trzeba wstać z siodła, by krew lepiej krążyła, ale nie było biedy jak we wcześniejszych wyprawach. Najprawdopodobniej to sprawka moich nowych spodenek rowerowych z żelowymi wkładkami, które, uważam, że są świetne i polecam je każdemu, kto jeździ więcej niż 100 km dziennie dłużej niż 3 dni pod rząd. Na następną wyprawę nie będę brał natomiast mojego nowego zapięcia. Jest ono bardzo mocne i bezpieczne, ale niestety waży prawie 1 kg. W sytuacji, w której nie trzymam roweru zapiętego na klatce schodowej kusząc złodzieja, to zapięcie zbyt rzadko ma w mojej ocenie zastosowanie. Dwa razy podczas całej wyprawy, czułem, że jak nie zapnę roweru, to ktoś może mi go ukraść. To było w Marsylii. Na campingach, uważam, że zapięcie jakie stosowałem dotychczas, czyli linka spiralka, w zupełności by wystarczyła. Nie sprawdziła się dmuchana poduszka Quechua z Decathlonu, której wentyl po prostu puszczał powietrze i ratowałem sytuację taśmą klejącą. Reszta ekwipunku zdała egzamin doskonale – zwłaszcza namiot, który uważam, jest idealny na takie wyprawy rowerowe. Mały, lekki i bardzo szybko się rozkłada. Quechua Quickhiker 2. Dwuoosobowy, ale dla jednej osoby z sakwami i całym majdanem na rowerze, w środku jest idealna ilość miejsca.

Nie spodziewałem się natomiast takich problemów ze znalezieniem kartusza z gazem! Przez to palnik, naczynia, kawa i herbata były wiezione przeze mnie zupełnie bez sensu! Strata energii na wiezienie tych kilogramów, których ani razu nie mogłem bez gazu użyć. Teraz już zrozumiałem, dlaczego sporo turystów rowerowych używa PRIMUSa na benzynę a nie kartuszy z gazem. Benzynę mogę nalać wszędzie. Za dużo też wziąłem jednorazowych saszetek z izotonikiem i żeli energetycznych. Nie zużyłem ich i przywiozłem spowrotem. Dlaczego? Bo na trasie w tym upale wolałem kupić zimną lemoniadę, niż robić izotoniki z zimną wodą. Może to głupota z mojej strony, ale zostałem fanem francuskiej lemoniady Pulco!

Żałuję, że nie było mi dane poznać żadnych gospodarzy z Warmshowers w Szwajcarii i Włoszech oraz Barcelonie. Że w ogóle odzew z Warmshowers był tak niewielki. Bardzo się cieszę za to, że poznałem Christopha i Celine w Marsylii, Yannicka i Sophie w Montpellier oraz Christopha i Roxanne w Banyuls-Sur-mer! Cieszę się również bardzo z kontaktu z Maurizio poznanym w pociągu z Turynu do Imperii oraz Jenny Chandler poznanej na campingu pod Montreaux w czasie ulewy! Mamy teraz ze sobą kontakt i wierzę w to, że w przyszłości spotkam się z nimi! I to nie raz! Te spotkania dały mi wiele radości, umocniły moją wiarę w dobroć i bezinteresowność naszej ludzkiej społeczności i wyniosły całą tą wyprawę na o wiele wyższy poziom.

A co do przyczyn tych moich problemów z Warmshowers, będę się kontaktował ze sztabem głównym i mam podejrzenie, że duża część osób, które widziałem na mapie, jako gospodarzy gotowych mnie przyjąć, albo zrezygnowała z uczestnictwa w tym stowarzyszeniu, albo nie miała możliwości odpowiedniego ustawienia, że są niedostępni. Myslę więc, że można tu jeszcze sporo poprawić, by było lepiej wszystkim.

Bardzo dziękuję Opciowi, który jak anioł stróż ciągle czuwał nad pogodą, informując mnie z wyprzedzeniem co mnie czeka i sprawdzając wciąż, jak mi idzie. Był w kontakcie i zawsze mogłem liczyć na jego wsparcie i pomoc w podjęciu odpowiednich decyzji. To dzięki niemu zażegnałem kryzys jaki się pojawił na trasie i wszystko się udało! Następna wyprawa na pewno będzie właśnie z Tobą Stary!

Dziękuję Pati i Jagodzie, że tolerują mnie jako męża i ojca, który chce samotnie sobie pojechać gdzieś-hen-daleko na rowerze i wspierają mnie w tym, dopingują i nie martwią zbytnio! Dziękuję mojej Rodzinie, no i Teścióweczce za moją nową ulubioną czapkę!

Dziękuję moim Przyjaciołom – Agacie i Hubertowi, dzięki którym w ciągu najbliższych kilku tygodni będę publikował filmy na YouTube z relacją z tej wyprawy, a którzy mimo że są tak daleko, bo za Oceanem, to są mi tak blisko!

Dziękuję też Wam, że towarzyszyliście mi w tej podróży, czytaliście te moje wypociny, dopingowaliście i komentowali, bo to skłaniało mnie do mobilizacji, by mimo braku czasu na cokolwiek, mimo zmęczenia, pokazać Wam to, co zobaczyłem, opisać to, podzielić się z Wami moimi wrażeniami.

To ostatnia relacja z dziennika podróży z mojej samotnej wyprawy rowerowej przez Europę z Zurichu do Barcelony w czasach zarazy AD2021.
Do zobaczenia niebawem w filmowej wersji!

Piotr i Wilk

Rekomendowane artykuły

3 komentarze

  1. Kawa w czasie czytania opisów z trasy zdecydowanie lepiej smakuje. Cieszę się że wyprawa zakończyła się sukcesem. Jestem dumny.

  2. TRENERZE !:) czytałem każdą relację, czekałem na nie codziennie ! Nawet jeśli w ciągu dnia podglądnąłem, że są nowe wpisy, zostawiałem sobie na wieczór ich przeczytanie (…a kusiło żeby od razu zabrać się za nie) – żeby mieć chwile dla siebie, na czerpanie z Twojej przygody i wysiłku włożonego w zaplanowanie, przygotowanie i realizacje nieoczywistej przygody. Genialnie śledziło się tak ‚rozbudowaną’ przygodę kogoś, kogo się zna. Piter, SUPER SUPER !

    Gratulacje dla sportowego i organizacyjnego osiągnięcia. Cieszę się, ze obyło się bez kontuzji i niepotrzebnych problemów… super:)

    No weź ubierz kapcie i wpadaj, głowa pęka od pytań 🙂

    DAJ ZNAĆ JAKIE KOLEJNE PLANY ! Trzymam za nie kciuki !;)

    Dzięki.

    1. Dziękuję Mat! Wpadnę w kapciach, pogadamy

Zostaw komentarz