Najwyższy czas zacząć się przygotowywać do tegorocznego wyjazdu z Opciem. Wstępnie umówiliśmy się na lipiec. Chcemy dokończyć to, co w ubiegłym roku nie udało się nam dokończyć. W ostatnim dniu ruszyliśmy z Gołdapi w kierunku na Stańczyki, Wisztyniec (trójstyk granic PL-LV-RUS) i w dół do Suwałk i dalej do Wigier i Augustowa. Niestety pogoda jaką trafiliśmy tak bardzo nas nie rozpieszczała, że musieliśmy ze względów zdrowotnych w Stańczykach podjąć decyzję o przerwaniu trasy i stamtąd już na skróty polecieliśmy rowerami na Suwałki i pociągami wróciliśmy do domów.
W sumie, to dobrze, że tak się stało, bo jak widzieliśmy w mediach, co pogoda robiła w rejonach przez które mieliśmy jechać, to mogło być naprawdę krucho. Wystarczy przypomnieć sobie, co się wydarzyło na obozie harcerskim w lesie. A te burze przesuwały się w naszym kierunku…
Plan jest taki, by dostać się do Gołdapi i stamtąd ruszyć dalej z celem w Rzeszowie. Mądrzejsi o doświadczenia z poprzednich wyjazdów ustalamy szczegóły na ten rok z nastawieniem na większą ilość czasu na zwiedzanie, noclegi pod dachem, więc raczej odpada namiot, śpiwory i cały majdan piknikowy. Lżejsze sakwy – większa średnia prędkość. Planowane noclegi trochę się kłócą z poczuciem wolności i niezależności (które tak bardzo lubię w takich podróżach), ale myślę, że jeśli dobrze to rozplanować, to musi się udać bezstresowo!
A wczoraj wsiadłem na rower i pojechałem trasą GreenVelo do Dynowa na obiad. Chciałem tą trasę zrobić z moim trenerem Rysiem, ale niestety musiałem ruszyć sam. Umówiłem się w Dynowie z moim Znajomym – Markiem z Przemyśla w restauracji „Pod Semaforem” i on pojechał tam również na rowerze by mniej więcej w podobnym czasie tam się ze mną spotkać na obiad. Trasa ta jest często wykorzystywana przy okazji różnych wyścigów (a przynajmniej jej część z Rzeszowa do Hermanowej), więc jest wymagająca i ma spore nachylenie na podjazdach. W ogóle jestem zdania, że to jeden z najbardziej wymagających odcinków GreenVelo (którymi miałem możliwość się przejechać).
Z Rzeszowa za start przyjąłem GreenVelo przy zaporze. Stamtąd ścieżka rowerowa leci wzdłuż zalewu, obok żwirowni (kąpielisko) i dalej w kierunku na Budziwój. Wzdłuż ulicy Kwiatkowskiego od delikatesów Centrum musimy się już poruszać drogą asfaltową a nie ścieżką. Oznakowanie na tym odcinku jest symboliczne – poznikały tabliczki GV i ktoś przyjezdny bez nawigacji i mapy będzie miał problem. Z końca ul. Kwiatkowskiego i JPII skręcamy w prawo i zaraz za szkołą w lewo w kierunku Hermanowej. I od tego miejsca zaczyna się podjazd. Stromy. Wymagający. Owszem jest ruch samochodowy, ale niezbyt wielkie natężenie. Na końcu tego podjazdu w lesie w Przylasku jest nagroda. Z MORa można skręcić w lewo do lasu i dojechać do źródełka z pyszną wodą. Dalej mamy fajny zjazd – nagroda nr 2 za wysiłek podjazdu. Szlak GV dalej leci to drogami asfaltowymi dobrej jakości, to w końcu wchodzi w pola i szutrem, który miejscami jest ogromnego kalibru i bardzo grząski ale najczęściej jest dość uklepany i w miarę wygodny. Nagrodą za kilka wspinaczek takimi szutrami są przepiękne panoramy na szczycie.
Co mi się nie podoba na tym odcinku GV? Brak jakiejkolwiek bazy turystycznej, gastro. Nadal uważam, że marnowany jest potencjał tej trasy przez niedbalstwo władz lokalnych. Gdyby władze lokalne ufundowały tablice przy każdym MORze, gdzie lokalne gospodarstwa agroturystyczne, pensjonaty, bary, restauracje i sklepiki mogły dać informację, że za 10km tutaj można przenocować, zjeść albo zrobić zakupy, albo gdyby postawili takie tablice nawet przy trasie gdzieć na szczycie obok ławki dla rowerzystów, którzy i tak na szczycie przystaną złapać oddech, toby pomogli lokalnej społeczności w zareklamowaniu się i zarobieniu paru groszy. Bo wyobraźmy sobie, że przyjedzie do nas taki turysta z Holandii albo Austrii i pojedzie rowerem szlakiem Green Velo. To jak on ma się dowiedzieć, gdzie są noclegi? Gdy nawet mnie – Polakowi ciężko znaleźć czasami informację o takich miejscach? Co? Zapyta mieszkańca? Po Holendersku? Czy będzie liczył na dogadanie się ze starym rolnikiem po angielsku? To tak typowo po polsku. Niby jest dobrze, ale nie do końca. Wyprodukowaliśmy haubice, ale nie mamy naboi. Mamy szlak GreenVelo, ale on na siebie nie zarabia, a przynajmniej nie tak jakby mógł, bo brakuje działań marketingowych i zaplecza turystycznego…
Za to w restauracji „Pod Semaforem” tłumy! Marek dojechał wcześniej i zadzwonił do mnie, ile mi jeszcze zostało, bo „zająłem miejsce w kolejce do zamówienia i to jeszcze trochę potrwa”. Na szczęście udało mu się zająć stolik i niedługo po tym, jak dojechałem zamówiliśmy sobie solidny obiad. Jedzenie pyszne, porcje duże, ceny niemałe. Zaskakująca popularność tego miejsca! Ale warto.
W drogę powrotną ruszyłem już normalną drogą asfaltową na Rzeszów. Przyznam się że za Błażową gdy przystanąłem odpocząć i zsiadłem z roweru zaczęły mnie łapać kurcze w nogach. Musiałem więc zatrzymać się w sklepie, uzupełnić płyny, batonik i jazda dalej. Myślałem że na podjeździe do mojej Kielanówki będzie kiepsko, ale o dziwo dałem radę i później w domu już nie miałem problemów z chodzeniem po schodach – czego się obawiałem.
Wyszedł całkiem niezły czas (po odjęciu 2,5h biesiady z Markiem i jego Żoną na obiedzie). Przyzwoita średnia prękość. Endomondo nawet mi pogratulowało rekordu życiowego na dystansie 50mil! TUTAJ jest trasa ze Stravy.
W wynikach trasy brakuje krótkiego odcinka zjazdu z Przylaska (nie włączyłem zegarka – zagadałem się z takim kolesiem), więc brakuje jakiś 3-4 km i trochę średnia spadła (bo zjeżdżałem z prędkością ponad 50 km/h).
Niniejszym więc oficjalnie rozpoczynamy przygotowania do Veeltcha CorpRacya 2018 na serio. O postępach będę Was informował na bieżąco!
VLQ
Fajny wpis
Dziękuję!