Dzień 2 Lotnisko Oslo – Kjenn

Dzień 2
Hotel Best Western ma zmniejszoną obsługę do minimum. Dlatego check-in i wyrejestrowanie się , hotelu można zrobić samemu przy dwóch kioskach w recepcji, albo czekać w kolejce do jednej Pani w recepcji. Mieliśmy wczoraj farta, że udało nam się znaleźć jeszcze miejsce dla nas tutaj, bo hotel pełny. Brak wolnych pokoi. Rano cieszyliśmy się tym, że śniadanie było w cenie, więc lądowaliśmy się jedzeniem przed całym dniem jazdy.

Droga do centrum Oslø, bo lotnisko oddalone od niego, prowadziła nas ścieżkami rowerowymi wzdłuż trasy rowerowej nr 7. Ładnie w tej Norwegii! Mijaliśmy bardziej tradycyjne w wyglądzie domki drewniane, w różnych kolorach, najczęściej szare, bordo, ale niemal zawsze z białymi okiennicami, niezbyt duże, najczęściej na oko 60-80 m2. Ładnie przystrzyżone trawniki, czasem jakiś płotek, rzadziej wyższe ogrodzenie. Jeśli były to jednak inne budynki, jak szeregówki, bloki, albo jakieś firmy czy budynki użyteczności publicznej typu szkoła, to już oko cieszy nowoczesna architektura. Co ciekawe, z dużymi oknami. Ja spodziewałem się raczej mniejszych okien, ze względu na zimno. Często elewacje są wykonane z drewna typu siding, jak na domkach jednorodzinnych, ale też betonowe, z akcentami drewnianymi. Często na podwórku stoi maszt z flagą. Długą, spiczasto zakończoną w kolorach flagi Norwegii, ale zamiast krzyża skandynawskiego na niej jest tylko jeden poziomy pas. Nie wiem, czy to regionalne, czy tak ma być, ale dumą z tożsamości narodowej jest.

Bardzo dużo samochodów elektrycznych a zwłaszcza Tesli. No na moje oko, to elektryków jest pół na pół ze zwykłymi spalinowymi. Sporo też takich klasycznych amerykańskich samochodów, albo jakieś jaguary z lat 50-60.

Szlak rowerowy fajny, bo asfaltowy, bardzo dobrze oznakowany. Jedynie do czego możemy się przyczepić, to najazdy, czyli te obniżone krawężniki przy przejściach przez skrzyżowania. Gdyby były na poziomie drogi, to byłoby gładko, ale jak wystają na 2 a czasem nawet 3 cm, to dużo.

Wiedzieliśmy że najprawdopodobniej dzisiaj na noc będziemy się rozbijać gdzieś na trasie na dziko, więc potrzebujemy kartuszy z gazem. Po drodze sklep budowlany, wstąpiliśmy, ale mieli tylko takie większe niepotrzebnie kartusze. Nieco dalej przy trasie Opał zauważył coś, co miało sport w nazwie, czyli Sport1 i tam się zatrzymaliśmy. Pełny sukces! Dwa kartusze odpowiedniego rozmiaru z gwintowanym wejściem. Sukces! To już mamy ciepłe posiłki, kawę, herbatę.

Wjeżdżając do Oslo mijaliśmy mnóstwo galerii handlowych, supermarketów i innych oraz coraz więcej coraz bardziej wymyślnych bloków. Im bliżej byliśmy centrum, tym więcej widać było starych bloków, kamienic. A już w alei przed Operą to była eksplozja nowoczesności w architekturze. Wymyślny most, ciekawe kształty biurowców, niesłychanie wąski blok mieszkalny. Wszystko nowoczesne, cieszące oko.

Budynek Opery, który stoi tuż przy wybrzeżu wygląda spektakularnie. Ultranowocześnie. Ale najlepiej wygląda jednak od strony morza niż gdy go oglądać stojąc przy nim czy na nim, bo nie widać całego zamysłu architekta. Tłumy ludzi, my z rowerami obładowanymi sakwami. To nie jest dobre połączenie zwłaszcza, że chcieliśmy sprawnie przelecieć kilka punktów w mieście. Ruszyliśmy do twierdzy Akerhus. Na miejscu stwierdziliśmy, że musimy odpuścić zwiedzanie na spokojnie, bo zwyczajnie za dużo drogi przed nami, a czasu coraz mniej. Tym bardziej że rzeka turystów szła nad wyraz wolno. Pojechaliśmy w kierunku Pałacu królewskiego po drodze zatrzymując się na coś ciepłego, czyli Burger King. Szybko, ciepłe jedzenie, toaleta, rowery obok przed wejściem.

I tak siedząc oglądałem to multi-kulti, o którym tyle słyszałem z opowieści i mediów. Jedząc burgery z frytkami przyglądałem się tej multikulturowości. Popijając colą zastanawiałem nad sensownością wykpiwanego zwłaszcza przez skrajnie prawicowe i prawicowe ugrupowania „ubogacenia społeczeństw bogatych państw zachodnich migrantami z odległych kulturowo części Świata”. No cóż, wjeżdżając do Oslø minęliśmy okazały minaret. Wszędzie ludzie o różnych kolorach skóry, często w swoich tradycyjnych ubiorach. Przy kasach w sklepach najczęściej ciemnoskórzy przybysze z Afryki bądź ludzie z Indii, Pakistanu. Myślę, że część tych przybyszy z odległych kultur i krajów chce uczciwie pracować i żyć w tym skandynawskim dobrobycie, ale też z pewnością są i tacy, którzy tu przybyli tylko ze względu na wysokie świadczenia socjalne. Jednak zastanawia mnie, jak będzie ten kraj niebieskookich wysokich ludzi północy i jasnych blond włosach wyglądać za kilka pokoleń, jeśli teraz widzę na deptaku w centrum Oslo tradycyjne ubrania pasztuńskie, muzułmańskie, afrykańskie, indyjskie i do tego sporo Azjatów ze skośnymi oczami, którzy ubierają się jak raz podobnie do Norwegów? Jak zagrają różnice w zachowaniach, gdy Norwegowie z dziada pradziada są spokojni, uprzejmi nad wyraz zwłaszcza na drogach (nawet jak się okazuje bardziej niż Szwedzi) podczas gdy inne nacje są charakterologicznie, oczywiście stereotypowo to ujmując, inni?

Opuściliśmy Oslo drogą wzdłuż wybrzeża i widzieliśmy jak wyglądają plaże tutaj. Otóż w Norwegii plaż piaszczystych nie widzieliśmy zbyt wiele. Dużo jednak jest miejsc, w których skały wchodzą do morza i właśnie na tych skałach ludzie leżą na ręcznikach się opalając bądź susząc po kąpieli w morzu. 

Im dalej, tym więcej było małych miasteczek i wsi, w których widzieliśmy nie tylko małe (jak na polskie warunki) drewniane budowane na konstrukcji drewnianej domki, ale też coraz częściej spore drewniane domy obok których było najczęściej kilka budynków gospodarczych. Nie tylko stodoła, ale też garaż i często dość mały budynek, który stał na takich betonowych stemplach. Nie wiem, do czego on służy. No i jeszcze altanka, bądź ogród zimowy jako przybudówka do domu.

Kilometry mijały, zaczynało się robić chłodno, więc trzeba już było gdzieś stanąć na noc. Ponieważ do kempingu było jeszcze sporo drogi do przebycia, to Opcio zasugerował żebyśmy spróbowali stanąć na noc przy jeziorku w miejscowości Kjennst.

Gdy dojechaliśmy tam, okazało się, że to miejsce nie jest idealne, ale się nada. Objechaliśmy jeziorko szukając dobrego miejsca pod namioty. W jednym punkcie były ławy przy wejściu z łagodnie wchodzących do wody (a jakże – wszak Norwegia) skał, ale namioty nie mogliśmy tutaj rozbić, bo zbyt dużo skał – nie było jak wbić szpilek. Za to przed wjazdem na teren tego jeziorka była świeżo skoszona równa łąka. I tam właśnie zostaliśmy z namiotami na popas. W Norwegii, Szwecji działa zasada 24h i można się rozbić na dziko pod warunkiem odległości min 50m od zabudowań i nie pozostawienia po sobie śladów – w sensie śmieci itd.

Tego pierwszego dnia jazdy zrobiliśmy ponad 107km. Niestety mnie we znaki dało się nieprzygotowanie związane z problemami z moim rowerem. Po prostu dałem go do serwisu w Strzyżowie chcąc dać zarobić chłopakom którzy zaczynali biznes, no i nie sprostali wydłużeniu linek w hamulcach hydraulicznych. Musiałem zawieźć od nich rower do serwisu Decathlon, w którym się okazało, że oba hamulce strzyżowscy magicy mi uszkodzili. Skończyło się na tym, że zamiast jeździć na rowerze i przyzwyczajać ciało do jazdy – jeździłem samochodem z rowerem co chwilę naprawiając to co zostało zepsute. Rower jest sprawny, ale dla mnie te 107km było dużo.

Opcio poszedł się wykąpać w jeziorku, a ja, jak już wszedłem do namiotu ogarnąć gdzie co mam w sakwach, nie mogłem usiąść, bo łapały mnie ogromne skurcze nóg. Próba wyjścia z namiotu, by się porozciągać, skończyła się falą skurczy. Zostałem więc w namiocie i wcześniej zasnąłem.

Następnego dnia – po skurczach nie było już śladu, ale o tym w kolejnej relacji.
Jeśli więc ktoś myśli, że taka wyprawa, to same przyjemności, to się grubo myli!

Dziękuję Wam za uwagę i do następnego!

Piotr

Rekomendowane artykuły

Zostaw komentarz