Dzień ósmy, w którym opuszczamy podlaskie i wjeżdżamy wbrew pogodzie do Janowa Podlaskiego w lubelskim

Dzień 8: z Hajnówki do Janowa Podlaskiego. Nocleg w Leśnym Dworku był dobrym wyborem. Czysto, wygodnie, z dostępem do kuchni. To miejsce z potencjałem niewykorzystanym. Czegoś zabrakło. Może zdolności marketingowych a może po prostu klientów/rynku? Była tam restauracja ale już jej nie ma. Wystrój taki, jak byśmy wjechali do dworku szlacheckiego. Za nocleg zapłaciliśmy 160 zł. To dużo jak za noclegi na trasie (gdzie średnio płacimy od 100-120 zł za pokój), ale w Hajnówce nie ma w czym wybierać i nie było wolnych miejsc. A że wiedzieliśmy, że będzie lało, to zaakceptowaliśmy tę cenę. Obiad dzisiaj jedliśmy w dworku Zabuże, który był bardzo podobny, ale w środku mnóstwo gości, basen, spa, restauracja i bogatszy wystrój. Czyli jednak da się robić biznes w dworku. Dlatego szkoda Leśnego Dworku z Hajnówki. Miejsca z potencjałem niestety niewykorzystanym.

Gdy ruszyliśmy, w Hajnówce jeszcze widać było przy małych blokach mieszkalnych budynki, w których były takie komórki. Świadczyło to o przywiązaniu do tradycji ludności napływowej, która oprócz mieszkania chciała mieć jeszcze coś na kształt ziemianki albo spiżarni. Ciekawe, że zostało to do dziś.

Rano już chłodno, więc trzeba się ubrać w kurtkę. Poza tym trochę siąpił deszczyk. Droga różna, trochę szutry, trochę asfaltu. Wiedzieliśmy że się poruszamy pomiędzy dwoma ogniskami burzy. Jakoś tak nam się udawało. A że po drodze więcej ciekawych rzeczy, to co chwilę się zatrzymywaliśmy. A to drzewo z twarzą, to padlina jelenia w łące na której siedział kruk, to znowu chatki ładne, to krzyż prawosławny i kapliczka pod lasem w oddali od drogi, co znaczy, że kiedyś to tamtędy biegła droga. Za Kleszczelami przystanęliśmy w miejscowości Dobrowoda, której historię i legendy możecie przeczytać tutaj:

W Czeremchach minęliśmy stary parowóz.
Po drodze musieliśmy się zatrzymać, by przeczekać ulewę. Schronienie znaleźliśmy przed wejściem do kościółka. Bardzo przyjemne miejsce. Na tyle spokojne, że nawet zdążyłem się zdrzemnąć…

W końcu dojechaliśmy do Świętej Góry Grabarki. To wyjątkowe, niezwykłe miejsce. U podnóża góry jest źródełko, z którego wierni czerpią wodę do butelek. Zostawiliśmy rowery na dole i wspięliśmy się schodami do drewnianej cerkiewki na szczycie. Ale nie ta cerkiewka ani nie to źródełko tworzą wyjątkowość tego miejsca. Legenda głosi, że w czasie epidemii cholery w 1710 roku pewnemu starcowi we śnie się objawiło, że aby uniknąć epidemii, trzeba się schronić właśnie na tej górze. Wierni poszli za tym głosem niosąc ze sobą krzyże. Modląc się tu, obmywali się i pili wodę ze źródełka. Ponoć ponad 10 tysięcy osób z tych terenów uniknęło śmierci od epidemii i w podzięce ufundowali oni w tym miejscu kapliczkę Przemienienia Pańskiego. Kapliczka ta podpalona 1990 roku, została odbudowana jako murowana cerkiew w 1998. Niesamowity klimat jednak tworzy las krzyży przyniesionych tutaj w określonej intencji przez wiernych prawosławnych. Oprócz tego wszystkiego jest tu również klasztor żeński. Dość powiedzieć, że panuje tu niesamowity klimat i dlatego warto to miejsce odwiedzić.

Droga szła przyjemnie, ale już od Czeremchy wiedzieliśmy, że będzie wyścig z czasem. Nadchodziła potężna burza z ulewą i mogło to potrwać chwilę długą nim przejdzie. Czekała nas więc perspektywa albo jazdy w deszczu albo ucieczki przed burzą. Musieliśmy więc zdążyć dojechać do Mielnika na przeprawę promową najlepiej przed burzą. My jechaliśmy na południe. Burza szła z zachodu na wschód. Od Grabarki ciemne niebo zaczęło nas coraz bardziej doganiać. Polecieliśmy rowerami najszybciej jak się dało, wszak cały dzisiejszy dzień mieliśmy mocny wiatr w twarz. W tym szaleńczym tempie zrobiliśmy ponad 20km aż wpadliśmy do Mielnika. Deszcze zaczął kropić. Znaleźliśmy wreszcie skręt do promu, więc szybko tam zjechaliśmy. Na prom który jak raz dopłynął do naszego brzegu chcieliśmy dostać się my, czyli 2 rowerzystów i jeszcze jeden facet na rowerze który odjechał spod Grabarki gdy my tam zaczęliśmy chodzić i oglądać. Na prom wjechał jeszcze traktorzysta. My patrzymy z przerażeniem na nadciągające w naszym kierunku ciemne niebo co chwilę rozbłyskujące piorunami, a panowie promowi ucinają sobie pogawędkę z traktorzystą. Prom kosztował 3 zł, a promowi napędzają platformę ręcznie.

Gdy tylko wysiedliśmy na drugim brzegu Bugu, zaczęło kropić. Pojechaliśmy szybko w kierunku pobliskiej restauracji Zabuże. I to była doskonała decyzja i doskonały czas, bo gdy tylko usiedliśmy tam, zerwała się potężna ulewa.
Obiad był pyszny, obsługa świetna, ceny rozsądne. Bardzo nam się spodobało.

Czekaliśmy dość długo nim przestało padać. Wiatr trochę zelżał. Nie ujechalismy daleko, a musieliśmy się schować przed deszczem. Deszcz znikał i pojawiał się aż do końca dzisiejszej naszej trasy. A my mimo zmęczenia dotarliśmy już po zmroku do Janowa, zrobiliśmy zakupy na kolację i śniadanie i dojechaliśmy do naszego noclegu. Nocowaliśmy w agroturystyce w Janowie. Spotkaliśmy tam parę ze Śląska, którzy wybrali się tutaj w podróż sentymentalną i zamierzali robić krótkie wycieczki rowerowe oraz dwie dziewczyny.  Jednej z nich, Jagodzie coś wpadło do oka w czasie jazdy i drażniło jej oko do tego stopnia, że spuchło (oko oczywiście). Chcieliśmy jej wszyscy jakoś pomóc, ale że Dziewczę uparte, to została na miejscu mimo propozycji podwiezienia jej samochodem.

Podsumowując dzisiejszą trasę, to mało szutrów na które narzekamy i bardzo duża ilość i asfaltów, które chwalimy. Tak więc nie sama droga była wyzwaniem, a wiatr który w dużej mierze wiał w twarz.
Tutaj możecie zobaczyć ślad trasy. Przejechaliśmy tego dnia 121 km a od Elbląga  928km.

A w jutrzejszej relacji opiszę Wam bodajże najcięższy dzień jaki mieliśmy na trasie. Leje, wieje a my pomiędzy burzami staramy się przejechać byle do celu te 120km.
Dziękuje Wam za uwagę!
VLQ

Rekomendowane artykuły

Zostaw komentarz