Dzień 9: z Janowa Podlaskiego do Okuninki. 124 km.
Czwartek. Ponieważ wciąż śledzimy radar pogodowy, to wiedzieliśmy, że ten dzień będzie najgorszy jeśli chodzi o pogodę. Śniadanie jedliśmy bez pośpiechu, widząc ulewę za oknem. Gdy w końcu zelżało, pożegnaliśmy się z gospodarzem, współlokatorami i ruszyliśmy. Było zimno, mokro i dżdżyście. Mimo to jechaliśmy. Po kilku kilometrach jednak tak zaczęło zacinać deszczem, że przystanęliśmy na MORze. Gdy odpuściło, ruszyliśmy. Później znów musieliśmy się schować pod drzewem, bo niczego lepszego nie było w pobliżu. I znowu ruszyliśmy. Tak właśnie wyglądać miał cały nasz dzień.
Mieliśmy zaplanowany odcinek do Włodawy, czyli ponad 100 km. Droga dzisiaj niemal na całej długości była asfaltowa. Jedynymi czynnikami jakie nam utrudniały jazdę, były gwałtowne ulewy z wyjątkowo mocną wichurą i mocny wiatr z zachodu, płd-zach podczas gdy my jechaliśmy głównie na południe. W krótkich odcinkach, gdy jechaliśmy na wschód, ku naszej uciesze mieliśmy wiatr w plecy. Różnica jest taka, że z wiatrem w plecy z niewielkim wysiłkiem jedziemy ponad 30km/h a pod wiatr 16 km/h z dużym wysiłkiem wkładanym w jazdę.
Mimo przeciwności, parliśmy wciąż naprzód.
Jakoś udało nam się dostać do Terespola. Dalej szlak wiedzie blisko Bugu i w Żukach jest tuż obok. Za Żukami warto się zatrzymać w Kostomłotach. Jest tam kościół unicki o którym pisałem Wam w relacji mojej samotnej podróży na Hel 4 lata temu. Ponieważ jednak Opcio był tutaj po raz pierwszy, zatrzymaliśmy się. Niestety nikogo nie było, by mógł nam pokazać wnętrze kościoła lub opowiedzieć nam nieco o historii tego miejsca. Szkoda.
Ponieważ od jakiegoś czasu słońce przebiło się przez chmury, musieliśmy się porozbierać z kurtek ciepłej i przeciwdeszczowej i dać koszulkom termicznym nieco wyschnąć. Jednak ta nasza radość z dobrej pogody długo nie trwała. Bo nie zdążyliśmy dojechać do Kodenia a znów ciemne chmury zasnuły nieboskłon, wiatr się zerwał i musieliśmy szukać schronienia. Tym razem zatrzymaliśmy się w gospodarstwie rolnym. Na oko, stary PGR. Młody gość pozwolił nam się schronić pod dachem, gdzie trzymają nawozy. I przyszedł też do nas pogadać ciągle coś majstrując przy włoskiej maszynie do zwijania węży nawadniających. Opowiedział nam historię, jak to niejaki Mazzoni kupił 14 lat temu stary PGR w Kostomłotach, a 3 lata temu ten PGR pod Kodeniem. I że Włoch ów ma już sporo takich starych gospodarstw kupionych w Czechach, na Litwie, w Polsce no i oczywiście we Włoszech. W tych gospodarstwach na Lubelszczyźnie sadzą truskawki i zbierają sadzonki. Sezonowo zatrudniają do zbiorów nawet ponad 1000 osób, a wśród najemnej siły roboczej trafiają się różni cudzoziemcy, nawet z Kuby! I że lepiej jest pracować dla Włocha, bo docenia, zwiększa wynagrodzenie i płaci terminowo a Polak skąpi pieniędzy i różnie to z tymi wypłatami jest. Poza tymi gospodarstwami Włocha to kiepsko z robotą w okolicy, więc albo się wyjeżdża za granicę, albo ma problem.
Ponad pół godziny czekaliśmy aż ulewa przejdzie. Wokół otwarte przestrzenie, pola po horyzont a ulewa gwałtowna, czasami jakaś błyskawica przeszyje niebo. Nierozsądnie jest w taki deszcz jechać rowerem przez takie pola. Dlatego tyle czekaliśmy. Gdy wreszcie zelżało, ruszyliśmy licząc na to że damy radę te parę kilometrów do Kodenia dojechać. Przejechaliśmy na pełnym gazie może 4 km i znowu to samo. Gorzej, że nie było widać nic poza zrujnowaną starą chatą z napisem z boku pod oknem „sprzedam” i jakiś nr telefonu. A ponieważ zaczęły nas smagać fale ściany deszczu, to nie zastanawiając się wiele zjechałem tutaj. Opał początkowo oponował, ale widząc co się dzieje, zrobił jak ja. Zostawiłem rower przed chatą i wszedłem do środka do izby która jeszcze miała fragment dachu. Musieliśmy tam przeczekać kolejne 0,5h. Dopiero wtedy się uspokoiło na tyle, że mogliśmy jechać dalej. Było zimniej i nadal wietrznie, ale przynajmniej nie padało. Musieliśmy docisnąć pedałami, chcąc dojechać we w miarę rozsądnej porze do Okuninki.
Niestety na wjeździe do Kodenia musieliśmy się schronić na stacji paliw przed kolejną falą deszczu. Ale żeby mieć siłę i przeczekać jeszcze ostatnia falę chmur z zachodu, zatrzymaliśmy się w zajeździe na wylocie z Kodenia. Zamówiliśmy zupę, półtorej porcji pierogów ze skwarkami i kawę. Zupy były dobre, ale te pierogi to były okropne! Nie jedzcie w Kodeniu!
Później już najedzeni i odpoczęci pojechaliśmy przez Sławatycze znane z brodaczy sławatyckich, Dołhobrody, Różankę na Włodawę.
Za Różanką jakiś owad trafił mnie w spodenki na lewym udzie, a ponieważ ciągle pedałowałem, to zgiąłem nogę i w tamtym momencie wystraszony owad mnie użądlił. To niebezpieczna sytuacja dla.mnie, bo mam uczulenie na jad owadzi. Musiałem się obserwować, ale nie wpadałem w panikę. Owszem mam na taki ekstremalny przypadek zastrzyk z adrenaliny, ale nie widziałem jeszcze potrzeby. Jeśli ktoś z Was myśli, że wyolbrzymiam, to powiem, że po ukąszeniu przez szerszenia gdy byłem na Słowacji jeszcze jako dzieciak, skończyło się dla mnie pobytem w szpitalu ponad tydzień. Zrobiliśmy jeszcze tylko zakupy na kolację i śniadanie i pojechaliśmy z Włodawy do Okuninki. Mieliśmy tam zaklepany nocleg w agroturystyce Pani Todzi Bartnik.
Już po zmroku dojechaliśmy na miejsce. Niestety okazało się że nie ma ciepłej wody, papieru toaletowego ani suszarki choć pranie zrobić można. Dopiero jak już obaj się wyłapaliśmy w lodowatej wodzie, poltorrj godzinie pojawiła się Pani Todzia, pouzupełniała braki i włączyła bojler, ale to już było za późno. Po 22:30 byliśmy już wykąpani, przebrani i najedzeni a pranie się kończyło robić. Wtopa, ale pokazuje to brak przygotowania, skąpstwo i niezrozumienie specyfiki turysty rowerowego przez januszowatych właścicieli agroturystyka, noclegów, pokoi czy jak by tego nie nazwać. Taka bylejakość a ceny w tym roku w górę. I nikomu powieka nie drgnie gdy zawoła 50 czy 60 zł za osobę za noc, choć pościel niewyprana, meble z odzysku niewygodne, wszystko jakieś takie tandetne, brudne, stare i najtańsze. Zdecydowanie ten nocleg w porównaniu do poprzednich był najsłabszy.
Tego dnia przejechaliśmy 124km, co daje łącznie od Elbląga 1052 km.
Ślad trasy i jej parametry możecie sobie zobaczyć tutaj.
A w jutrzejszej relacji będzie o tym, jak ścigaliśmy się z parą rowerzystów jadących z Helu oraz jak mocno projektant GreenVelo w lubelskim się nie popisał.
Dziękuję Wam za uwagę!
VLQ