Dzień dziesiąty, w którym robimy prawie 150km, ścigamy się z parą sakwiarzy i klniemy na projektanta tego odcinka GV

Dzień 10: z Okuninki do Nawozu. Prawie 150km.
Dzisiaj wstałem zdecydowanie wcześniej bo już o 6:30 robiłem poranną toaletę. Opcio wstał niewiele później. Szybkie śniadanie na zimno, czyli bułki, jogurty, herbata, pakowanie i byliśmy gotowi do wyjazdu po 8. Skąd taki pośpiech? Bo wiedzieliśmy, że po 17 ma się mocno ochłodzić, poza tym z naszych kalkulacji wynika, że aby w niedzielę możliwie jak najwcześniej wyjechać pociągiem z Przemyśla, to musimy na ostatni dzień zostawić możliwie jak najmniej kilometrów. Dlatego dzisiaj zamiast zrobić 120 kilometrów do Krasnegostawu, celowaliśmy, by zrobić więcej. Zaproponowałem Stary Młyn restauracji Klemens przed Szczebrzeszynem. Ostatecznie na trasie wybraliśmy o 15km bliższe okolice zalewu w Nieliszu.

Nocleg w Okunince był jednym z najgorszych jakie mieliśmy na trasie. Brak ciepłej wody, grzyb w łazience, nieświeża pościel. No nieprzygotowani byli na nas. Niestety opinia, że w nocy jest głośno się sprawdziła. Ja padłem od razu, a Opcio mówił, że śpiewy przeszkadzały mu dość długo. Rano było zimno, więc w kurtkach ruszyliśmy na Sobibór.

W Sobiborze oprócz lasu i parku są również pozostałości po hitlerowskim obozie koncentracyjnym. Nowowybudowane muzeum i centrum pamięci było jeszcze zamknięte, bo byliśmy przed 9. Mogliśmy jednak zobaczyć stos kamieni symbolizujący straconych w tym obozie między 1941 a 1943 rokiem ludzi. Oprócz tego jest alejka z nazwiskami pomordowanych. Sporo holenderskich kamieni. Obóz w Sobiborze jest znany głównie za sprawą głośnej ucieczki skazańców o której filmy nakręcili Amerykanie i w tym roku Rosjanie. Miejsce to sprawia niesamowite wrażenie tą ciszą w lesie…

Od Okuninki jechaliśmy dobrym asfaltem, dopiero dalej pojawiła się piaszczystą droga przez las, ale nie było źle. Dalej lecieliśmy asfaltami lepszymi i gorszymi przez Wolę Uhruską, Uhrusk, Poczekajkę i inne aż dojechaliśmy do Chełma. Sposób w jaki trasa GreenVelo idzie przez Chełm świetnie pokazuje jak bardzo można spieprzyć projekt trasy. Z nieznanych nam powodów, projektant zrobił zygzaki niby to przez miasto, ale centrum kompletnie zostało ominięte wraz z bazą noclegową i żywnościową, bo po drodze knajp, barów i restauracji nie było za bardzo, no i na trasie nie było żadnych zabytków Chełma! Widzieliśmy za to na trasie cmentarz, domki na przedmieściach i jechaliśmy na jakieś wzniesienie w polach tylko po to by z jego szczytu zygzakami z niego zjechać… Kompletny nonsens! Do tego MORy są stawiane jakby kompletnie przypadkowo. W absurdalnych miejscach. Tam gdzie powinny być, ich nie ma, za to są nagle ni z gruchy ni z pietruchy na jakiejś ulicy w Chełmie albo gdzieś w jakimś polu kompletnie bez sensu.

Dlatego korygując błędy projektanta, zboczyliśmy z trasy i dodaliśmy 5 km by zjeść szybko w McDonald’s obiad.
Jeszcze przed Chełmem minęliśmy dwa razy parę sakwiarzy, chłopaka z dziewczyną i przed Chełmem znów ich spotkaliśmy na trasie. Później się okazało, że spotykaliśmy się cały dzień. My mieliśmy większe tempo ale robiliśmy więcej przystanków i zboczyliśmy z trasy na obiad w Chełmie. Oni jechali wolniej, ale miarowo i mniej przystanków robili. Spotkaliśmy się jeszcze przed Krasnymstawem, gdy kręciliśmy filmy na wzniesieniu. I właśnie od tego momentu z dość płaskiej i monotonnej scenerii pojawiły się dość spore podjazdy, zjazdy i coraz gorsza droga. Najpierw piaszczyste ścieżki w lasach Surhowskich. Ale to było dopiero preludium.

Dojechaliśmy do Krasnegostawu i zboczyliśmy do Biedry, by kupić kolację i śniadanie. Przy okazji zarezerwowaliśmy nocleg w okolicy Nielisza. Z trudem, bo nie było wolnych miejsc. Część noclegów w tym roku w ogóle nie działa ze względu na pandemię. Na szczęście miejsce które wybraliśmy okazało się być świetne! Tak więc po zakupach ruszyliśmy z Krasnegostawu. No, tutaj trasa przynajmniej idzie przez rynek i nic nie da się przeoczyć. Ktoś tutaj o to zadbał. Ale dalej zaczęły się pojawiać kwiatki…
Najpierw na ulicy Borowej jeszcze w Krasnymstawie, gdzie droga, to jedno wielkie bajoro błota rozkopane dodatkowo, bo coś budują. Jednak brak logiki w puszczeniu ruchu rowerów właśnie ta drogą pokazuje mapa, gdzie widać, że można było puścić ruch rowerzystów prosto Borową na Dworzyska, zamiast robić jakieś dziwne zygzaki tylko po to, byśmy wyjechali zzipani podjazdem polną zniszczoną drogą przez traktory i deszcze na szczyt jakiegoś anonimowego wzniesienia tylko po to, byśmy później z tego wzniesienia musieli przez pół godziny brnąć pchając rowery w błocie po kostki a miejscami po kolana. W pole nie wleziesz, bo też grząsko, a na drodze jedno wielkie bajoro błota. I właśnie wtedy gdy dojeżdżaliśmy do tego bajora na polnej drodze, zauważyliśmy że przed nami grzęźnie w błocie nasza znajoma para sakwiarzy. Krzyczeli do nas z odległości, że lewą stroną się nie da przejść, podczas gdy my poważnie rozważaliśmy powrót i szukanie innej drogi. W efekcie poszedłem pierwszy i znalazłem jakąś drogę, by ubłocić się jak najmniej, lecz i tak rowery wyglądały okropnie i przez pierwsze 2 kilometry chlapaliśmy błotem. Nasi znajomi sakwiarze, jak nam się wydawało, chyba zdjęli sandały przed przeprawą przez błoto.
Oj bardzo szpetnie sklęliśmy tego głąba, który wymyślił ten odcinek właśnie tędy. Oj wymyśliliśmy cały szereg działań pokutnych które musiałby on/ona robić co roku za karę.
Dalej dogoniliśmy parę sakwiarzy i dowiedzieliśmy się, że jadą oni z Helu trasą GreenVelo i chcą ją przejechać całą aż do Końskich. Śpią głównie na dziko w moskitierach i śpiworach, a takiej ilości kilometrów jak tego dnia, to nie robili jeszcze nigdy, bo starali się nie przekraczać 100km.

Słońce chyliło się ku zachodowi, a nam już niewiele zostawało do celu. Widoki, gry kolorów – wtedy na każdym wzniesieniu rekompensowały nam trud wkładany w stromy podjazd. Mieliśmy już ponad 140km tego dnia w nogach gdy wtem z mijanego podwórka do jadącego przede mną Opcia wystartowały dwa psy. Na pełnym gazie. Żółto umaszczony wilczuropodobny i jakiś mały kundel. I dawaj Opała z dwóch stron atakować. Opcio postanowił im uciec, więc mocno nacisnął pedały ale psy się nie poddawały. Zwłaszcza wilczur, który ewidentnie chciał Opcia ugryźć w nogę. Opcio im jednak uciekł i psy odpuściły po dobrych 300 metrach szaleńczej gonitwy. Co ciekawe mnie nie zaatakowały.
I na tej adrenalinie dojechaliśmy do Zielonego Zakątka w Nawozie, gdzie miły starszy pan dał nam mały domek na noc.

Ślad ze Stravy jest tutaj.
A w jutrzejszej relacji będzie o Roztoczu, upale, spuchniętej mojej nodze w którą mnie użądliła pszczoła albo osa i przedostatnim dniu naszej wyprawy.
Dziękuję za Waszą uwagę!
VLQ

Rekomendowane artykuły

2 komentarze

  1. Your style is so unique compared to other people I have read stuff from.
    Many thanks for posting when you’ve got the opportunity, Guess I’ll just
    bookmark this site.

    1. Thank You!
      On the bottom of the left bar You’ve got RSS posts. When you click it on it will feed You with new posts from my blogsite.
      Take care!

Zostaw komentarz