Katastrofa! Ulewa jak nieszczęście! Co dalej?

Prognozy pogody, to rzecz, której niespecjalnie wierzę. Często bowiem zapowiadają armageddon, SMSy przychodzą nawołując mnie do pozostania w domu, najlepiej w klęczkach i z gromnicą w rękach, bo grad, wichury i nie wiadomo co. Tymczasem przychodzi co do czego, podmucha, postraszy i tyle. Często tak jest. Z kolei gdy zapowiadają deszcze, to przechodzi taki zefirek, pokropi 10 min i po krzyku.

No to dzisiaj nie spodziewałem się rano, że gdy będę to pisał leżąc zmoknięty całkiem i grzejąc się w namiocie, będzie prawie 19 a deszcz dalej napieprza ani myśląc przestać.
Obudziłem się względnie wyspany, ze względu na Uzbeckie i inne towarzystwo, które wcale nie chciało iść spać i bawiło się do rana, bo jak wstałem o 6, to jeszcze  czterech z nich żywo dyskutowało przy ognisku będąc już kompletnie pijanymi.

Ogoliłem wreszcie głowę, mordę, umyłem się i wziąłem za śniadanie. Pół małego chlebka z plasterkami salami jakie wczoraj udało mi się znaleźć w małym opakowaniu i jogurt oraz banan. Menu mało wyszukane. Ale Szwajcarzy nie mają na półkach pojedynczych batoników np. Snickersa! Nie! Jest sześciopak. Jogurtu samego też nie kupisz (piszę o tych tanich a nie po 3 czy więcej CHF za sztukę) przynajmniej w dwupaku! Normalnie ciężko przycebulić ( nowe słowo- nauczyłem się od młodszych- przyoszczędzić). Przygotowałem sobie izotoniki, wziąłem garść piguł (magnez, potas, witaminy, minerały, na uczulenie) popiłem kolagenem. 8:20 wyjeżdżam. Późno. Zły jestem na siebie. Z drugiej strony, jak się wyspać, ogarnąć wszystko i zrobić to w godzinę? Będę próbował.  Choć z namiotem to ciężka sprawa. Jak śpię gdzieś, to tylko sakwy pakuję i jazda. Z tym namiotem chwilę schodzi, bo jeszcze spakowanie sakw z namiotu trudniejsze.

Ruszyłem a tu- dzień dobry! PODJAZDY!!! I to jakie! Nie ma zmiłuj. Ssapany, zziajany, spocony, zdyszany. Trochę uciągnąłem, ale jak w pewnym momencie nachylenie było 10% to zwątpiłem. Zszedłem z roweru i pcham…
Wydawać by się mogło, że co to jest 12 czy 15 kilogramów w sakwach na tylnym kole?
Polecam sprawdzić, bo oprócz takiego bujania ze względu na balast sakw na boki, dochodzi jeszcze ich ciężar. Ma się wrażenie że tam z tyłu jest nie jakieś 12-15 kg, a co najmniej jakieś 50 albo 100 kg! Czuć to bardzo w dwóch sytuacjach. Przy podjazdach i w trakcie zjazdów. Uwierzcie mi, to strasznie dziwne, gdy czujecie w rękach jak strasznie się hamulce męczą przy zjeżdżaniu z sakwami. Ja mam porównanie z i bez sakw, możecie mi wierzyć w ciemno!
Pierwsze 20 kilometrów dało mi tak mocny wycisk, że zwątpiłem we wszystko. W siebie, w swoje możliwości, swoją kondycję, swoje ciało i w to, że dam radę pokonać tę trasę.
Parłem dalej do przodu coraz częściej pchając rower, bo stromizny były potworne. Niby mam 12 zębatek z tyłu, niby przełożenia są optymalne itd. itp. w praktyce, gdybym miał więcej blatów z przodu niż 1 który mam tutaj, to szarpałbym dźwignię przerzutki przedniej jak Reksio szynkę! No brakowało mi jeszcze jednego przełożenia, no i na pewno też kondycji.

Gdy w końcu pokonałem te 37 km i mogłem zjechać serpentynami do miasta Freiburg, cieszyłem się jak dzieciak!

Gdy zobaczyłem McDonald’s, nie zastanawiałem się zbytnio. Zatrzymałem się natychmiast. Toaleta, zamówienie, płatność kartą REVOLUT. 11,50 CHF za Double Cheeseburger z bekonem, zwykłego cheeseburgera (który u nas jest za 4 zł a tutaj za 4 CHF) i jeszcze frytki i cola zero w zestawie z Double Cheeseburgerem. Mam Wi-Fi, więc szybko pisze do Opcia i Patki, gdzie jestem. Opcio mnie ostrzega przed deszczem który ma się pojawić o 14. Widzę chmury, ale one się ciągną za mną od rana i nic z tego nie wynika. Nie przejąłem się tym bardzo.

Ruszyłem. Znowu ostro pod górę. Pompuję nogami, a tu deszcz zaczyna. W ciągu 3 minut zaczął zacinać jakbyście wodę włączyli pod prysznicem na maksa! No po prostu ściana wody. Znalazłem dach. Stoję, czekam. Trochę się tylko przerzedziło, daje dalej pod górkę. No nie! Znowu deszcz naparza z pełną mocą. Nawet samochody na drogach zaczęły pełznąć bojąc się braku widoczności.

Próbowałem jeszcze pięć razy, w końcu schowałem się na stacji paliw pod dachem. Wlazłem do środka szukając ciepła, bo oprócz deszczu wiało jeszcze przeraźliwe zimno i zacząłem dygotać. Trochę się ogrzalem, złapałem Wi-Fi stacji i zacząłem analizować. Do końca założonej trasy na dzisiaj i to mimo zmiany wcześniejszego planu zostało mi około 90 km. Realnie dojechałbym koło 19-20. Ale nie w takiej ulewie. Do tego błyskało, grzmiało i przeraźliwie wiało. Obgadałem z Opciem sytuację i podjąłem decyzję, że odpuszczam. Wysokie góry, jeszcze więcej srogich podjazdów w takich warunkach, gdy wszystkie prognozy przewidują jeszcze sporo godzin ulewy, to szaleństwo. Poszukałem połączenia kolejowego. Jeszcze tylko musiałem zadecydować, gdzie chcę dojechać? Zdecydowałem odpuścić Lousanne i za namową Opcia wybrałem Puidoux, by z niego dojechać rowerem do campingu przed Montreaux nad jeziorem genewskim.

Pobrałem aplikację kolei szwajcarskich i kupiłem bilet z przejazdem autobusem do dworca w Freiburgu i później dwoma pociągami aż do Puidoux, które jest blisko od Campingu La Pichette przed Montreaux.
Miałem obawy, czy kierowca się zgodzi wejść z rowerem. Gdy widziałem już autobus dojeżdżający do przystanku, pokazałem na rower i zrobiłem pytającą minę pokazując ok kciukiem. Kierowca zrobił minę mówiącą „a co tam!” i kiwnął głową na zgodę. Spoko. Wysiadłem na odpowiednim przystanku, bo w autobusie jak u nas są monitory z podanym przystankiem obecnym i przyszłym. Wbiegłem na 4 tor i Voila!

Jestem w miejscu na przewóz roweru w odpowiednim pociągu. Zapiąłem rower pasami -bo tutaj mają takie rozwiązanie. Przysypiając widziałem jaka ta ulewa ogromna. Bardzo dużo wody i na bardzo dużym terytorium. Lało przez całą drogę. Rzeki spływały ulicami. No paraliż!
Tylko utwierdziłem się jeszcze mocniej w przekonaniu, że podjąłem właściwą decyzję.

Gorzej było jak już wysiadłem. Według prognozy, którą Opcio znalazł, deszcz powinien przestać padać w Puidoux i okolicach koło 18. Tymczasem czekam na dworcu, a tu leje i leje. W końcu podjąłem decyzję, że trudno, pojadę mokry, ale muszę mieć pewność, że mnie przyjmą na camping dzisiaj. Internet który złapałem jeszcze na dworcu we Freiburgu, tutaj w Puidoux nie działał. Byłem więc ślepy i głuchy zdany wyłącznie na to co sam wykombinuję. Pojechałem.

O rany! Okazało się, że droga do campingu idzie ostrym zboczem góry wpadającej do wody jeziora. Z tego względu na zboczu porobione są półki na których ciągną się rzędami winorośla. Wszystko spoko, ale w tej ulewie w takim kącie nachylenia jazda po momentami wybrukowanej granitowa kostką, śliską gdy mokra, jazda rowerem z sakwami, to już szaleństwo! Jeden błąd i wpadam w te winorośla w najlepszym wypadku, albo prosto do wody, w niektórych przypadkach. Na szczęście dałem radę, choć było 3 momenty, że już myślałem skakać z rowera…

Ulewa taka, jakbyście w pełnym ubraniu weszli pod odkręcony na maksa prysznic. W butach chlupie, kaptur na kasku już nic nie daje i woda spływa mi po łysej głowie do oczu. Majty całe mokre. W tym stanie staję przed okienkiem recepcji i pytam, czy jest dla mnie miejsce na jedną noc z namiotem. Ja sam. Tak! Nawet nie wie Gość, wyglądający na kapitana – wiecie, ten włos, tą broda, ten głos, te ruchy… A później jeszcze otworzył mi z cygarem w łapie. No kapitan jak się patrzy! Więc nie wie Kapitan, jak bardzo mi uratował dzień. Wskazał dwa miejsca gdzie można namiot rozstawić, ale powiedział że lepiej będzie gdzieś tutaj i mrugnął okiem. Nie wiem o co chodziło, ale postawiłem tam. Postawiłem w ekspresowym tempie, bo przecież cały czas lało. Jak to jest? Spróbujcie to zrobić pod prysznicem albo jak Wam kumple strażacy poleją.

Co bym nie robił, prawie wszystko było mokre. Trzeba więc to wysuszyć. Ale nie ma suszarki, jest tylko pralka. To suszymy na sobie, bo mikrofali nie ma. No i poszedłem jak nieszczęście do restauracji campingowej.

Głodne nieszczęście. Które nie ma rezerwacji. I właściciel ręce rozkłada w geście bezradności. Wtem dziewczyna siedząca samotnie przy stoliku z rezerwacją zagadała do właściciela, że w zasadzie to ona już kończy. Spytałem, czy mogę po prostu do niej dosiąść? Bez problemu. Jenny! Uratowałaś mi wtedy skórę, bo nie dość że zjadłem za mało tego dnia, to jutro czekała mnie ciężka trasa. Nie miałbym siły gdybym wtedy nie zjadł. Popijając radlerka i czekając na zasugerowane przez Jenny focaccio, rozmowa nam się bardzo dobrze kleiła. Było sympatycznie, aż dziw jak bardzo się przed sobą otworzyliśmy. Zaskakujące, jak ciekawe osoby możemy całkiem przypadkiem spotkać na swojej drodze życia. Wystarczy tylko wyjść z domu i potwornie zmoknąć! Hahaha!

Jenny! I cross my fingers for your journey with Gracie for many good adventures and new friends! And that someday You’ll find a perfect guy most suitable for You! I also hope that we’ll meet again but for much more time!

Wykąpałem się w gorącej wodzie. Na szczęście te 4 minuty za jedną monetę tutaj jakoś tak o wiele dłużej trwało niż w Bern…

Miało być krótko, a ponieważ dojechałem w miarę wcześnie, to miałem możliwość coś dopisać i wyszło dość długie. Mam jeden dzień opóźnienia w relacjach i nie wiem, czy uda mi się to poprawić. Zobaczymy.

Póki co, dziękuję WAM za uwagę i do zobaczenia, mam nadzieję jutro!

Piotr i Wilk

Rekomendowane artykuły

1 komentarz

  1. Treneiro! Śledzę, kibicuje, trzymam kciuki !!! Oczywiście razem z Asia! Pamiętaj, ‚safety first’ – powodzenia!

Zostaw komentarz