Zwiedzamy wyspę Vis na skuterach!

Ponieważ Mariusz zauważył, że woda się pojawia przy prawym silniku, to zgłosił usterkę dzień wcześniej do firmy Astarea w której wyczarterowaliśmy nasz katamaran. Serwis miał się pojawić w Komižy niebawem w ciągu dnia. Dlatego po śniadaniu decyzją naszego kapitana odbiliśmy od boi z zamiarem zacumowania na czas serwisu do mariny. Wiał bardzo ostry wiatr, który kompletnie nie ułatwiał nam zadania. Mariusz jest bardzo doświadczonym Skipperem (sternikiem), ale ja z Grześkiem jako załoganci jesteśmy kompletnie zieloni. Owszem mam patent żeglarza jachtowego, który jest pierwszym stopniem, ale uprawnia on do żeglugi po wodach śródlądowych.

Nigdy nie byłem na pokładzie tak dużej łodzi, nie podchodziłem do mariny tak jak tutaj. W ogóle wielu rzeczy które tutaj robiłem podczas rejsu pierwszy raz, nie miałem ani na kursie ani w życiu możliwości wykonywać. Mariusz powiedział nam co będziemy mieli robić w trakcie podchodzenia do mariny. Ten naprawdę silny wiatr skomplikował sprawę. Ładowaliśmy się między dwie przycumowane łodzie. Na jednej z nich stało 4 może nawet 5 osób na burcie. Na brzegu Marinero zniecierpliwiony że tyle trwa podejście – krzyczał do nas ponaglająco. Podchodzimy rufą do brzegu. Na obu rufach mamy odbijaki – kule a na każdej burcie po 3 odbijaki walcowate. Grzesiek stoi na burcie od strony łodzi z dużą ilością załogantów, ja na drugiej burcie. Nie widzę co tam się dzieje, bo pilnuję mojej strony, ale staram się kontrolować też tamtą stronę. W pewnym momencie widzę tężejące miny załogantów łodzi na przeciwnej niż moja burcie. Dwa kroki po pokładzie i widzę, że zostało 30 cm od naszej prawej rufy do burty łodzi (jak się później okazało) Szwedów. Nic nie zdążyłem zrobić. Szwedzi zaczęli krzyczeć! Nikt, ani oni, ani Grzesiek nie podłożyli odbijaka, żeby zamortyzować uderzenie. Ja niestety nie zdążyłem również ściągnąć odbijaka by go podłożyć w miejsce gdzie się nasze łodzie zderzą… BUM! Mariusz natychmiast skorygował kurs prostując łódź. Odbijaki zamortyzowały siłę uderzenia i tarcia na burcie. W tym całym chaosie przy wrzaskach Szwedów, pogubiliśmy się z Grześkiem. Trzeba było bowiem wykonać rzeczy o których mówił wcześniej Mariusz – Grzesiek próbował podjąć bosakiem zatopioną cumę portową, w tym czasie ja próbowałem dorzucić naszą cumę Marinero drącemu się do mnie z brzegu. W tym wszystkim strasznie wiało, co nie ułatwiało ani sytuacji ani komunikacji. Nie udało się. Nie złapał. Drze się. Próbuję jeszcze raz nabrać cumę odpowiednio. Ten dalej się drze. W końcu rzucam. Cumujemy. Okazuje się, że na prawej burcie przy rufie odbijak Szwedów nabił się na knagę i przebił. Musiałem go zedrzeć z knagi by móc wyrównać łódź na cumach. Korygujemy na dwóch cumach na rufie i później na dziobie. W końcu już jest dobrze!

Szwedzi na pontonie oglądają burtę i stwierdzają, że na szczęście nie ma dziury ani nawet rysy czy pęknięcia na lakierze. Oczywiście serdecznie ich przeprosiliśmy na całe to zdarzenie. Oni to zrozumieli, bo wiatr bardzo silny i ciężko manewrować w takich warunkach. Umówiliśmy się, że oni dowiedzą się w swojej firmie w której wyczarterowali jacht, co dalej. Na wszelki wypadek spisali dane naszej łodzi, Skippera i ubezpieczenia. Ostatecznie – nasze i ich odbijaki są identyczne, zamieniliśmy się więc nimi i tyle! Niestety w ferworze walki i całego tego zamieszania nikomu z nas nie przyszło do głowy cokolwiek nagrać czy sfotografować. Obiecuję jednak, że w filmie z rejsu jaki będę montował pod koniec sierpnia, nie zabraknie czegoś, co pokaże Wam, jak wygląda przybijanie do portu w takim wietrze!

Jak już ochłonęliśmy, ja się ogoliłem jak człowiek w toalecie mariny na lądzie. Później poszliśmy na plażę czekając na serwisanta łodzi. Ponieważ się to przeciągało, a godziny leciały, to podjęliśmy decyzję, że wypożyczymy skutery i pojedziemy ja, Patka i Grzesiek z Moniką do miejscowości Vis na tej wyspie.

Zanim jeszcze ruszyliśmy na skutery, pojawili się załoganci łodzi po naszej lewej burcie. Sympatyczny gość zagadał do mnie, że wyłowił spodenki Filipa i spytał, czy to nasza zguba. Tak zaczęliśmy rozmowę. Okazało się, że oni są również Szwedami. Trochę to było zaskakujące, bo ich łódź nazywała się „Lady Aga” i była z polskimi oznaczeniami oraz polską banderą. Kiedy o to dopytałem, wyszło, że Gościu robi interesy w Kołobrzegu, gdzie buduje nieduże bloki jako deweloper. Oprócz tego ma fabrykę okien w Szwecji – jakąś mocną w Szwecji. Pogadaliśmy o interesach, perspektywach makroekonomicznych, o sytuacji na rynku developerskim w Rzeszowie czy innych polskich miastach. Taki trochę „chit-chat”, ale w bardzo życzliwej i uprzejmej atmosferze. Myślę, że gdybyśmy spędzili jeszcze jeden dzień w swoim towarzystwie, a zwłaszcza przy drineczki, to miałbym kumpla w Szwecji 🙂
Zwłaszcza, że jego syn zrobił sobie kuku z nogą i Grzesiek podał im na pokład wkład chłodzący.

Ruszyliśmy jednak po skutery i po załatwieniu formalności i dobraniu kasków mogliśmy w czworo ruszyć w drogę.
Droga z Komižy do Vis wspina się najpierw na górę aż można dojechać do kliku punktów widokowych z jednym najwyżej położonym Panorama Pointy z którego rozpościera się widok na całą zatokę w której jest Komiža i nieco powyżej cerkiew św. Mikołaja.

Ponieważ nie mam prawa jazdy kat. A, to zgodnie z przepisami w Chorwacji mogę jeździć wyłącznie skuterem o pojemności do 50 CCM. Grzesiek ma prawo jazdy na motocykl, więc mógł wziąć Piaggio 250 CCM. Wynajęcie skutera 50 CCM na 3h kosztuje 150 kun, czyli około 91 zł, 250 CCM kosztuje 250 kun, czyli około 152 zł. Zapłaciliśmy też od razu po 30 kun za tankowanie by nie musieć uzupełniać paliwa przed oddaniem (18 zł).

Oczywiście pod taką strona górę mój skuter o malutkim silniczku jechał około 30 km/h. Grześka mógł szybciej, ale jechaliśmy razem. Na szczycie przy punkcie panoramy zatrzymaliśmy się porobić zdjęcia. Okazało się, że Grześka skuter się przegrzewa. Zgłosił to. Musieliśmy zaczekać. Na szczęście właściciel który jest też taksówkarzem stwierdził na miejscu, że zostawimy ten skuter, a on zawiezie Grześka z Moniką do swojej firmy z powrotem do Komižy i da im 125 CCM. Ja z Patką pojechałem dalej do Vis bo nasz skuterem powolny jak cholera. Grzesiek miał nas dogonić w Vis.

Vis nie wywarło na mnie takiego przyjemnego wrażenia jak Komiža. Niby promenada, marina, port, knajpki itd. ale jakoś nawet ta wyspa w zatoce nie wyglądała tak zachwycająco jak Komiža…

Kupiliśmy pyszne brzoskwinie i nektarynki i dalej w lodziarni PaTiODoli przepyszne lody. I były to najlepsze lody jakich próbowaliśmy w Chorwacji.

Ponieważ cała ta akcja z popsutym skuterem zabrała nam trochę czasu, to pojechaliśmy dalej chcąc przejechać skuterami dużą pętlę wyspy Vis.

Najpierw skierowaliśmy się na Milną – urokliwą mała plażę w zatoczce. Później Podstražje, Rukavac, Podšpilje, Podhumle i wróciliśmy do Komižy.

Po drodze mijaliśmy winnice, sady oliwne i kilka urokliwych małych zatoczek z plażami. Prawdę mówiąc, po ilości kilometrów, sądziłem, że 3 godziny wystarczy nam aż nadto, ale przez awarię skutera Grześka i przez powolność mojego 50ccm który jechał niewiele ponad 30 km/h w porywach do 60 z ostrej górki schodziło nam sporo czasu. Koniec końców dojechaliśmy do Komižy i oddaliśmy skutery dosłownie kilka minut po 3 godzinach. Nie musieliśmy nic dopłacać ani się tłumaczyć. Pani zwróciła Grześkowi różnicę między mocniejszym skuterem który się zepsuł i słabszą 125ccm i tyle.

Zrobiliśmy zakupy żywnościowe, arbuzy, bajery i jeszcze w piekarni Bureki z serem i wróciliśmy do łodzi.
A tutaj niespodzianka! Nasz kochany Kapitan Mariusz nie dość że jest barwną i charakterną postacią i świetnym skipperem, to jeszcze doskonałym kucharzem! A kucharz na jachcie, to Kuk! Czyli to nasz Kapitan Cook! Podczas naszej nieobecności, wysprzątał lodówki i zrobił przegląd zapasów. Kupił ziemniaki (które wie, gdzie znaleźć) i wyczarował nam przepyszną kolację z indyka, pieczarek, cebulki, pysznych (ale tak wyjątkowo dobrych) ziemniaków. Byliśmy zachwyceni! No to się Szwedzi po obu stronach naszego katamaranu musieli nadziwić, co my tacy entuzjastyczni i śpiewający. Było pysznie i bardzo miło! Lepiej niż w restauracji – naprawdę! To dla mnie niesamowite, jaki to talent, by jak to Kapitan Cook – Mariusz powiedział, „gotować intuicyjnie z tego co jest dostępne i łączyć smaki”. Indyk był w sosie do którego Mariusz użył między innymi serka do smarowania pieczywa Philadelphia!

Wieczorem Komiža wygląda przepięknie, dlatego zaliczyłem jeszcze krótki spacerek i można było położyć się odpoczywać mimo, że wiatr pokazywał na co go stać i bujało mocno. Do tego ten specyficzny dźwięk wiatru szalejącego pomiędzy wantami i innymi linami łodzi – specyficzny, wyjący, momentami niemal „ludzko” brzmiący. Mimo wszystko w końcu wszyscy zasnęli.

Do jutra!
Ahoj!

Rekomendowane artykuły

Zostaw komentarz