Obudziliśmy się rano w parku małego szwedzkiego miasteczka nie niepokojeni przez noc przez nikogo. Wieczorem było bardzo dużo wilgoci w postaci takiej mgły, która siedziała w parku. Dlatego rano wszystko było mokre. Czekaliśmy na słońce, które mogłoby wysuszyć nasze rzeczy. Niestety, słońce było schowane za chmurami. Dlatego zrobiliśmy poranną toaletę, śniadanie z kawą na ławie przy mostku. Mijali nas głównie ludzie z psami na spacerze. Każdy się przywitał, uśmiechnął do nas i nikt nie zrobił nam problemów z naszej obecności tutaj przez noc. Ponieważ był to poniedziałek, to od 7:00 robotnicy drogowi z ciężarówką, koparką i zagęszczarką hałasowali przy renowacji nawierzchni szutrowej chodnika dla rowerów.
Droga do Goteborga tudzież zwanego Gothenburgiem była podobnie jak w poprzednich dniach jak kolejka górska. Podjazdy i zjazdy cały dzień. Opcio lubi tak. Ja nie. On więc z radością ciągnął pod górę, ja z radością zjeżdżałem. Szkoda tylko że moja radość trwała krócej niż jego. Wrażenia ze Szwecji są takie, że nie widać już takiego skromnie opakowanego bogactwa jak w Norwegii. Samochody gorsze, starsze, domy mniej okazale wyglądające. Może jeśli wejść do środka takiego domu, możnaby odnieść inne wrażenie, ale piszę o tym co widać z perspektywy roweru. Budynki w gorszym trochę stanie. Ale trawniki równie zadbane. Może więcej jest Volvo niż Tesli, ale wciąż sporo samochodów elektrycznych. Więcej niż w Polsce. Stacji ładowania również bardzo dużo.
Dzisiaj odstawiłem wodę z kranu jako uzupełnianie zapasu wody do bidona, bo podejrzewałem, że mi nie służy. Jest trochę lepiej. Mniej postojów na ubikację. Można jechać. Im bliżej Goteborga, tym mniej wiejsko, coraz więcej fabryk, magazynów, firm wszelakich. Coraz bardziej nowoczesna architektura budynków. Zarówno mieszkalnych jak i pozostałych.
Zaczęliśmy szukać coraz intensywniej miejsca na nocleg. A ponieważ coraz bardziej była nam potrzebna pralka i suszarka, to szukaliśmy również wśród opcji pod dachem w samym Goteborgu. Opcio jest specem w wyszukiwaniu takich rzeczy, więc udało mu się znaleźć naprawdę niedrogi nocleg w pokoju z dwoma łóżkami, pralką i suszarką blisko centrum. Jechaliśmy więc z nastawieniem, że dzisiaj będziemy spać w łóżkach. Hurra!
Tymczasem na trasie co chwilę podjazdy, ale też skróty które robiliśmy drogami lokalnymi, bo szlak rowerowy szedł jakimiś dziwnymi zygzakami. Długi podjazd i na szczycie chce zmienić bieg, a tu przerzutka się zablokowała. Próbowałem po dobroci i nic. W końcu na siłę i poszło. Kolejny długi podjazd kończący się rondem i znów blokada przerzutki. Kopnąłem piętą i poszło. Dojechałem do Opcia, który czekał na mnie i doszliśmy do wniosku, że sprzęgło przerzutki było ustawione na wertepy, a regulacja linki spowodowała że napięcie na wózku przerzutki było zbyt duże. Zmieniliśmy co trzeba i już było dobrze.
Gdy dojeżdżaliśmy już do Goteborga, szlak prowadził w prawo ostrym podjazdem. Ale ścieżka rowerowa do centrum leciała prosto, wzdłuż drogi szybkiego ruchu. Rozdzieliliśmy się z Opciem. On pojechał pocisnąć przewyższenia, a ja chciałem po prostu dotrzeć do Goteborga. I wiecie co? Opał był szybciej… No można się sobą załamać. Nie, żebym celowo cisnął na czas, ale miałem mieć krótszy odcinek a już z pewnością mniej stromy! Ja zzipany, a Opcio by chciał jeszcze raz.
Musieliśmy zrobić zakupy zanim zamkną nam sklepy, a wiedzieliśmy już, że nie zdążymy do tego apartmentu i dopiero jak się rozpakujemy, do sklepu. Stanęliśmy przy jakimś osiedlowym, chyba rema1000. Tyle tylko, że to było osiedle imigrantów. Niemal każdy badawczo taksował nas wzrokiem, gdy podjeżdżaliśmy pod sklep. Ja zostałem z rowerami, Opcio poleciał kupić coś na dzisiaj wieczór i jutro rano do jedzenia. Do centrum Goteburga trzeba było tylko kilku km i przez rzekę. Dobra lokalizacja. No ale faktem jest, że od przedmieści miasta do tego miejsca, nie minęliśmy ani jednej osoby o wyglądzie stereotypowego Szweda. Wszystko to widać, że przybysze z Afryki Północnej, bliskiego wschodu i terenów Afgańsko- Pakistańskich plus Indie. Sakwy napełnione jedzeniem, mogliśmy jechać.
Dojeżdżamy do naszego apartamentu, ale nie dostaliśmy żadnego kodu do skrytki z kluczem, ani konkretnej informacji jak się do mieszkania dostać, a informację, żeby się zalogować do jakiejś aplikacji, która niestety nie działała. Okazuje się, że nasz apartament z pralką i suszarką, o której marzyliśmy ostatnio, jest w jednym z kilkunastu apartamentowców stojących na brzegu po drugiej stronie od portu i starego miasta. Ale żeby się do niego dostać, musimy przejechać przez teren budowy w miejscu, w którym wcześniej były pewnie jakieś doki portowe, magazyny, firmy czy coś takiego. Generalnie od momentu wjazdu do miasta mamy coraz bardziej nieodparte wrażenie, że Goteborg jest miastem w budowie, bo co krok coś jest remontowane, budowane, albo rozbudowywane.
Zadwoniliśmy i okazało się, że w tych „Waterfront Apartments” jest recepcja. Tam już poszło gładko i dostaliśmy karty do apartamentu. Nie mogliśmy jednak znaleźć naszego budynku, bo okazało się, że dostaliśmy ten na samym końcu, który myśleliśmy, że jeszcze nie jest skończony i jest w budowie. Dlatego nie miał oznaczeń. Długo szukaliśmy windy, ale się znalazła. Wyjechaliśmy na 4 piętro i tam, jakby dookoła budynku po zewnętrznej stronie był korytarz i wejścia do pokoi po jednej oraz barierka po drugiej stronie. Zapięliśmy rowery do barierki przez wejściem do pokoju (tak jak to widzieliśmy w innych apartamentowcach tutaj) i mogliśmy wreszcie nastawić pranie brudnych ciuchów z suszeniem. Było późno, bo po 22, więc już zwiedzanie Goteburga nocą nie wchodziło w grę. Późna kolacja, coś tam zobaczyliśmy w TV na YouTube (bo tylko to działało) co na olimpiadzie i mogliśmy zasnąć w wygodnych łóżkach.
A w następnym odcinku, jak zrobiłem szlif na łokciu, czy podoba nam się Szwecja i czy rzeczywiście od Goteburga szlakiem Kattegat-leden jest płasko?
Tymczasem dziękuję za Waszą uwagę!
Piotr
No i gdzie nowa relacja? Żyjecie?
Żyjemy! Ogarnąłem się po powrocie i teraz już będę systematycznie nadrabiał zaległości. Relacja z 6 dnia będzie jeszcze dzisiaj, właśnie ją kończę…