Najpierw relacja robiona z trasy:
Dzień dobry! Śniadanie sobie zrobiłem, zjadłem, piję herbatę i po zastanowieniu, już wiem dokąd dzisiaj będę się starał dojechać. Do jeziora Siemiatycze za Puszczą Białowieską albo jeśli trasa i ciało pozwoli, to dalej. Idealnie byłoby osiągnąć dziś Białystok, ale obawiam się jakości ścieżek na trasie, co może to uniemożliwić. Wczoraj nie mogłem zasnąć. Infekcja gardła jaką mam już 6 dzień się nasila i kaszlałem jak cholera. Kolana lepiej. Mięśnie nóg pomału zaczynają przypominać, że nie są przyzwyczajone to takiej orki na ugorach do jakiej je zmuszam. Wczoraj mogło być krucho z noclegiem. Tymczasem proszę jaką perełkę przypadkiem wyhaczyłem: agroturystyka „U Różyckiego” Stare Buczyce 17. Gorąco polecam!
OK, muszę się pakować i ruszać dalej. Dzisiaj mam nadzieję spotkać Żubry nie tylko w sklepie albo knajpie.
Wreszcie się dowiedziałem ile jeszcze do Elbląga przez GV mam do zrobienia… Pozdrowienia z Gnojna!
Mam pecha… tracę 1,5 h… Pierwsza przeprawa na Niemirów nieczynna do odwołania. Za niski stan Bugu. Kolejny prom – kolejna niespodzianka. Na drzewie numer do przewoźnika promu. Dzwonię. „Jakby Pan zadzwonił 7 min temu, to bym poczekał, a tak, mam przerwę do 14″…
PODSUMOWANIE DNIA CZWARTEGO:
Pechowy i trudny dzień zwłaszcza dla roweru. Przejechane zaledwie 92,35 km w czasie 4h54min bez postojów. Średnia prędkość 18,80 km/h. Od początku trasy przejechałem 524 km w czasie sumarycznym 24:55. I to tyle pocieszania samego siebie. Wystartowałem w Starych Buczycach. W Starym Bublu był taras widokowy, gdzie sfotografowałem Dolinę dolnego Bugu. Później w Gnojnie okazało się że przeprawa promowa do Niemirowa „nieczynna do odwołania” bo niski stan rzeki. No to musiałem pojechać jeszcze dalej na drugą przeprawę promowa w Zabużu. Dojeżdżam, widzę nr tel przewoźnika, dzwonię i słyszę, „gdyby pan zadzwonił 7 min temu, to byśmy poczekali, a tak, to będziemy za godzinę”. Sprawdzam jeszcze dalej – jest most, ale tym objazdem bym jechał o pół godziny dłużej niż gdy poczekam na prom i wtedy dopiero pojadę. To była dobra decyzja. Nawet mimo wściekłości na stracone 1,5 h na oba promy.
Ale to nie koniec. Telefon mój gdy chciałem spowrotem włączyć endomondo stwierdził, że on sobie nie uruchomi gps. Pomógł dopiero jego restart. Później i tak endo to włączało pauzy to nie… Dlatego dzisiejsze wyniki bazują na moim komputerku rowerowym SIGMA. Jak prom już ruszył w moim kierunku, dojechał Filip z którym kontynuowaliśmy jazdę już do końca dzisiejszego dnia. Do Zabuża był asfalt. Lepszy, gorszy, ale asfalt. Od promu poznaliśmy uroki „podlaskiej tarki”.
To dość szeroka nawierzchnia szutrowo – żwirowa miejscami utwardzona. Jeżeli jedziesz po śladach samochodów, to jedziesz po tarce, gdyż z nieznanych mi przyczyn na nawierzchni tworzy się pofałdowanie jak na kiepskim asfalcie w gorące dni przed światłami. Wiecie o co mi chodzi?
W pozostałych częściach tej nawierzchni jest luźny, nieutwardzony żwir, który skutecznie wyhamuje Cię w 3-5 m… To dlatego wszyscy kierowcy tutaj zasuwają swoimi samochodami po tej tarce ponad 60 km/h, by móc jechać. Dlatego nie kupujcie aut z Podlasia- dobrze radzę!
To terepanie zaczęło mi niszczyć rower. Na pierwszy ogień poszedł oring amortyzatora, ale jadę dalej. Ta tarka ciągnęła się prawie do Kleszczeli na zmianę z równie „uroczą i sympatyczną” kostką brukową z otoczaków, czyli tzw. Kocich Łbów. Już sam nie wiem co gorsze.
Po drodze widać wyraźną zmianę w wyglądzie gospodarstw. Malutkie, najczęściej drewniane domki, drewniane płotki, piękne cerkiewki prawosławne ze złotymi kopułkami. Cicho, spokojnie.
Przy drodze była również „Święta góra Grabarka”. Ładne miejsce. Te niebywałe zagęszczenie krzyży sprawia niemal mistyczne wrażenie. Niestety musiałem gonić dalej, choć chętnie spędziłbym tutaj więcej czasu. Nalałem sobie jeszcze wody ze źródełka i ruszyłem.
W Czeremchach spytałem chłopaków popijających leniwie piwko, gdzie najbliżej jest jakiś bar, restauracja? W Kleszczelach, mówią. Czyli dopiero u celu. Karczma tam jest. No co Wy? Pizzerii ani kebaba tu nie ma?
Kebab, to w Białej Podlaskiej dopiero, a pizze też w tej Karczmie w Kleszczelach mają.
No proszę! A u nas niby taka bieda, a kebsa w każdym Tyczynie, Strzyżowie, czy innym Głogowie wciągniesz (czyli mniejszych miejscowościach niż Czeremchy). Nie mówiąc o pizzy w Niechobrzu
Wynik czwartego dnia nie jest imponujący. Po 19 dojechaliśmy do miejscowości Kleszczele. Filip miał tu rezerwację noclegu, a ja widziałem, ze do zmierzchu do Białowieży nie dojadę i będzie problem z noclegiem itd. Zwłaszcza, że jechałem bez obiadu. Dowiedziałem się na miejscu, że jest miejsce dla mnie w „pokoju, w którym wczoraj spali Don Vasyl i jego Cyganki” 🙂 spoko, zwłaszcza, że w pokoju jest łazienka i 5 łóżek dla mnie samego 😀
Niestety zasięg niby jest, ale nic się nie daje zrobić, dlatego wrzucam to dopiero dzisiaj. Właśnie kończę śniadanie i prawdopodobnie zmienię trochę trasę do Augustowa. Żubry będą musiały na mnie jeszcze poczekać. Trzymajcie kciuki, żeby rower wytrzymał…
TUTAJ jeszcze wstawiam Wam linka do filmu, który pokazuje, jak wygląda jazda po takiej tarce, która nam z Filipem nie przypadła do gustu.
TUTAJ i TUTAJ macie ślad GPS z endomondo. Dwie sztuki, bo endomondo się wysypało w trakcie…