Dzień piąty: Kleszczele – Rybniki, 108 km

Relacja z trasy piątego dnia:

Nie ujechałem daleko za Kleszczelami, a złapałem pierwszą i jak się później okazało ostatnią gumę na całym wyjeździe.

W Hajnówce usiadłem w restauracji zjeść pielmieni z mięsem. Podjąłem definitywnie decyzję, że jednak ominę żubry w Białowieży i pojadę prosto na Białystok drogą asfaltową a nie Green Velo. W Hajnówce bowiem spotkałem gości, którzy jadą z północy i potwierdzili, że w Puszczy Białowieskiej jest non stop szutr aż za las. Biorąc pod uwagę zbierające się chmury, podjąłem taką decyzję. Poprawiłem jeszcze amortyzator w serwisie rowerowym i ruszyłem dalej. Cel Białystok.

Przymusowy postój w Golakowej Szyji. Leje w tak pięknych okolicznościach przyrody:

PODSUMOWANIE DNIA PIĄTEGO:
Ponieważ dystans do Elbląga jadąc Green Velo nie zmniejsza się wystarczająco szybko no i też dlatego, że zmęczyła mnie wczorajsza trudna trasa stwierdziłem, że kosztem zwiedzania, trzeba wyprawę przyspieszyć. Jednakże oddając klucz od pokoju w Kleszczelach przesympatycznej Pani Kwiaciarce, dowiedziałem się od niej, że nie ma potrzeby spisywać Hajnówkę na straty, bo droga do niej „dobra, rowerowa”. Tak też było!

Wzdłuż głównej trasy na Hajnówkę leciała piękna szosa asfaltowa! Kilometry znikały prędko. Znów uśmiech zagościł na… Wtem! KUR#@&”+;/aaaa! Jakiś debil rozbił butelkę na drodze rowerowej i złapałem kapcia. Słońce praży, las za 2 km. Dopompowuję. Gdzie tam. Dziura musi być ogromna, bo powietrze schodzi w paręnaście sekund. Widzę kawałek cienia po drugiej stronie drogi na drodze dla kombajnów. Ściągam sakwy, zakładam na ramię i człapię do cienia. Tylko się rozstawiłem i ściągnąłem koło a tu ogromny kombajn szarżuje na mnie. Zbieram majdan, przenoszę na pobocze drogi przez rów, kombajn przejechał, przenoszę spowrotem i działam z kołem. Mam zapasową dętkę, więc luz. Już zakładam oponę, a tu skurczybyk kombajn złośliwie wraca… ehhh. Dopompowałem ile mogłem (czyli przy moim obciążeniu spory flak, czyli duuuuże opory toczenia) i jadę. W Hajnówce na serwisie znowu uprzejmi serwisanci pomogli i dopompowali oba koła. Niestety źle coś zrobiłem i koło mi bije, czyli podskakuję jak dziecko u wujka na kolanach 🙂

Dojeżdżam do MOR w Hajnówce a tu kto? Filip, z którym pożegnałem się w Kleszczelach, bo wyjechałem wcześniej. Chwilę później dojeżdża grupa chłopaków, którzy przyjechali GV od północy i mówią, że tarka przed nami i dopiero za Puszczą Białowieską będzie trochę lepiej. Więc decyzję podjąłem. Muszę olać GV aż do Suwałk by zyskać 1 dzień. Poza tym martwiłem się tym kołnierzem golenia amortyzatora (w Hajnówce serwisant rowerowy powiedział „jeeee paniee to to barachło ło. Jechać i nie myśleć” to jadę… Jeszcze kawa i pielmieni, bo nie byłem pewny czy na trasie zdołam (pogoda zaczęła się psuć) i to była dobra decyzja. Jechałem początkowo trasą rowerową-chodnikiem, bo niby główna droga, ale wąska. Później zaczęło być niebezpiecznie. Albo tutaj jeżdżą bardzo szybko na tak wąskiej drodze, albo mi się wydaje, że jestem bardziej bezpieczny na trasach w okolicach Rzeszowa. Przecież w takim Czudcu i do Rzeszowa jest duży ruch, ale nie mijano mnie z takimi prędkościami i tak blisko… Czułem się niepewnie.

I lunęło. Na szczęście blisko był daszek z ławami nad jeziorem z rybami, to przeczekałem. Chyba jednak lepszy deszcz niż wiatr w twarz. Trasa raczej nudna, choć na jednym przystanku ogłoszenie o nagrodzie 5000 zł za pomoc w ustaleniu sprawcy potrącenia, który ciało zawlókł 80 m w las i od czerwca go nie ustalono trochę mnie wystraszyło. Zwłaszcza, ze TIRy białoruskie i litewskie w ogóle rowerzystów nie widzą. Dopiero Trześcianka była ciekawa. Kraina Otwartych Okiennic.

W Zabłudowie przeczekałem ulewę wcinając mazowszankę, czyli piernik przekładany dżemem morelowym. A za granicą Białegostoku, gdzie pojawiła się ścieżka rowerowa zadzwoniłem do noclegu w Rybnikach. Ustawiłem mapę google i pojechałem 24 km wszystkimi możliwymi drogami. Była tarka podlaska ( ale nowa z mniejszymi wibracjami i więcej utwardzonego po bokach), płyty betonowe, przecinki leśne dość rozmoknięte i było lepiej niż dzień wcześniej na GV… Po drodze schowałem się przed jeszcze jedną ulewą w budowanym domu (tutaj macie relację video z tego postoju) i ostatecznie dojechałem. Na miejscu okazało się, że „właścicielka będzie po 20” a komary czuły do mnie parującego ze zmęczenia niebywałą miętę. Pogadałem z gośćmi, którzy robili grilla przed domem. Zajmują się rozbieraniem i składaniem w innym miejscu domów. Takich starych drewnianych. Z XIX wieku. Podobno intratny biznes.
Muszę się dobrze zastanowić, jak wytyczyć dalszą trasę. Jutro na Suwałki. Też poza GV.

TUTAJ możecie sprawdzić wykres z endomondo z pulsem i prędkościami

Rekomendowane artykuły

Zostaw komentarz